Co powiecie na odrobinę
historii polskiego filmu? Kiedy w dzieciństwie ktoś mi zaczynał opowiadać o
czasach przedwojennych, przed moimi oczami stawał obraz smutnych, znudzonych
ludzi, siedzących przy świeczkach, a w najlepszym wypadku – przy lampie
naftowej. Później odkrywałam kolejne fakty, które przeczyły tej teorii. Okazało
się, że nie dość, że znali elektryczność, to jeszcze słuchali radia i chodzili
do kina!! W dodatku, podobnie jak ja w latach osiemdziesiątych niecierpliwie
czekałam na gazetę z plakatem Limahla, tak w latach trzydziestych, nastolatki
wypatrywały fotografii czołowego amanta polskiego kina, Aleksandra
Żabczyńskiego. A ten amant to nie była jakaś nudna postać. Otóż Darek (tak tak nie Olek, a Darek - zdrobnienie od imienia Bożydar) miał bardzo ciekawy życiorys. Urodził się dokładnie na przełomie wieków – w roku
1900 jako syn rosyjskiego oficera (później generała w wojsku polskim). Najpierw ukończył Szkołę Podchorążych w Poznaniu, później rozpoczął
studia prawnicze w Warszawie. Jego przeznaczeniem było jednak aktorstwo. Po
latach wspominał, że na początku uważał aktorów za ludzi z innej planety (dzisiaj powiedziałby - kosmitów) i nie
wiedział co mówić kiedy po raz pierwszy znalazł się w ich środowisku. Szybko mu
jednak to onieśmielenie musiało przejść ponieważ już w 1926 roku zadebiutował w
filmie („Czerwony błazen”).
Mam nadzieję, że ktoś oprócz
mnie pamięta Żabczyńskiego z komedii, z których pochodzą ponadczasowe
przeboje muzyczne. Właściwie nie było filmu, któremu nie towarzyszyłaby
piosenka – późniejszy szlagier (tak wtedy nazywano hit). Scenariusze filmów
niejednokrotnie były pisane specjalnie dla Żabczyńskiego. Najbardziej znane tytuły
z jego udziałem to: "Manewry miłosne", "Ada, to nie
wypada", "Jadzia", "Pani minister tańczy",
"Zapomniana melodia", "Sportowiec mimo woli".
Miłą odmianą było udzielenie głosu królewiczowi w disneyowskiej „Królewnie Śnieżce” z 1937 roku (kto by się spodziewał, że polski dubbing już wtedy był na wysokim poziomie?):
Miłą odmianą było udzielenie głosu królewiczowi w disneyowskiej „Królewnie Śnieżce” z 1937 roku (kto by się spodziewał, że polski dubbing już wtedy był na wysokim poziomie?):
Po wybuchu II Wojny Światowej,
Żabczyński, jako oficer Wojska Polskiego wziął udział w kampanii wrześniowej.
Po internowaniu na Węgrzech był jednym z organizatorów ucieczki z obozu, po
czym dotarł do Francji i wstąpił do polskiej armii. Warto wspomnieć, że został
ranny w bitwie pod Monte Cassino, po czym odznaczono go Krzyżem Walecznych. W
1947 roku został zdemobilizowany i wrócił z Wielkiej Brytanii do kraju. Nie
wiadomo czy nie chciał już grać w filmach, czy też nie było dla niego
propozycji. Trudno zresztą wyobrazić sobie człowieka, o którym mówiono, że
wygląda jakby urodził się w garniturze, podającego cegły w drelichach i berecie. Wszak wcześniej wcielał się wyłącznie w role bogatych szlachciców lub przemysłowców, a o jego kulturze i grzeczności krążyły przed wojną anegdoty. Po wojnie grywał już
tylko w warszawskich teatrach i występował w Polskim Radiu
Jego serce nie wytrzymało i przestało bić w 1958 roku.
Został pochowany na na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. Co jeszcze można
dodać? Może tylko mały fragment „Zapomnianej melodii”?:
W tekście wykorzystałam informacje pochodzące z książki pana Stanisława Janickiego "W starym polskim kinie" z 1985 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz