sobota, 23 grudnia 2023

Balbinka

                                     Rys. Halina Staniewska
 

Czarne, wielkie jak brylanty oczy Balbinki obserwowały każdy ruch domowników. Miejsce pod fotelem, którego od kilku dni prawie nie opuszczała, wydawało jej się bezpieczne i za nic nie chciała z niego wyjść. Było ciepło, a nawet gorąco w porównaniu do tego jak było w jej dawnym „domu”.  Ludzie też jacyś inni. Nikt jej nie uderzył ani nawet nie krzyczał. Jednak to nie wystarczało, żeby odważyła się do nich podejść. Każde zbliżenie się człowieka, nie mówiąc już o dotyku, powodowało drżenie całego ciała. Na próżno Pani próbowała ją pogłaskać przekupując plasterkami kiełbasy. Dzieci zachęcały ją do zabawy wołając jej imię i kulając piłeczkę. Ona po prostu bała się wszystkich ludzi. Bo też od ludzi nigdy nie doznała nic dobrego. Urodziła się w starej drewnianej budzie z przeciekającym dachem. Mama, przywiązana do budy łańcuchem, próbowała ją i jej rodzeństwo osłonić przed zimnem, deszczem i wiatrem. Mimo wszystko, to był chyba najszczęśliwszy okres w życiu Balbinki. Wtulona w mamę miała ciepło i nie czuła głodu. Mleko mamy było najpyszniejszym jedzeniem jakie poznała. Jednak ten raj nie trwał długo. Zdążyła tylko kilka razy samodzielnie wyjść z budy. Spodobało jej się ciepłe słońce, miękka trawa i zabawy z rodzeństwem. Była najszybsza kiedy razem z braćmi gonili kury, które lubiły zaglądać do ich, przeważnie pustej, miski. I wtedy przyszedł człowiek. Zabrał ją od mamy i nie zważając na rozpaczliwy płacz psiego dziecka, zamknął w ciemnej i zimnej szopie. Ale prawdziwe zimno miała dopiero poznać. Kiedy tylko trochę podrosła, człowiek przypiął do jej szyi łańcuch, z którego uwalniał ją tylko wtedy kiedy gdzieś wyjeżdżał. Wtedy, wypuszczona na podwórko, przez kilka godzin mogła poczuć jak smakuje namiastka wolności. Z czasem nauczyła się kopać dziury pod ogrodzeniem i czuła się jeszcze bardziej wolna. Niestety, jej wycieczki kończyły się biciem i kopniakami bo zawsze człowiek ją w końcu znajdywał i zamykał z powrotem w ciemnej szopie. Bicia Balbinka się bardzo bała. Jak człowiek zbliżał się do jej szopy przynosząc jedzenie, ona wolała się schować i poczekać aż odejdzie. Bardzo bała się człowieka. Ale od bicia gorsza była samotność. Nikt nigdy Balbinki nie pogłaskał ani nie podrapał za uchem. Ona nawet nie wiedziała, że inni ludzie tak robią. Jednak najbardziej cierpiała z powodu ciemności i zimna. W szopie nie było okna i światło wpadało tylko przez szpary w deskach. Kiedy człowiek ją wypuszczał, żeby pilnowała podwórza, słońce oślepiało jej nieprzyzwyczajone do niego oczy. Mimo wszystko były to rzadkie chwile wolności, na które czekała z nadzieją.

Robiło się coraz zimniej. Coraz częściej padał deszcz, przez który do szopy wciskała się nieprzyjemna wilgoć. Balbinka nie miała kompletnie nic, do czego mogłaby się przytulić. Klepisko z jej własnych odchodów nie dawało nawet odrobiny ciepła. Na zewnątrz zaczął padać śnieg, który wpadał do szopy przez szpary w deskach. Zima przyniosła też mróz...

Tego dnia Balbince było wyjątkowo zimno. Bolało ją całe ciało. Przytuliła się do zimnej ściany i po dłuższej chwili nie mogła się już od niej oderwać. Jej wilgotna sierść przymarzła. Ból powoli ustępował obojętności, zdawało jej się, że znów znalazła się przy swojej mamie i że znów jest jej bardzo ciepło a do pyszczka leci pyszne mleko... Nagle jej zdrętwiałe ciało  poczuło czyjś dotyk. Wokół niej zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie. Usłyszała ludzkie głosy, które wybudziły ją z letargu. Z wielką delikatnością ktoś odciął jej przymarzniętą sierść od ściany i otulił czymś ciepłym. Więcej Balbinka nie zapamiętała. Kiedy się obudziła, zobaczyła obcych ludzi, którzy pachnieli zupełnie inaczej niż jej człowiek. Jakoś ładniej. Było ciepło a przed nią stała miska, z której też ładnie pachniało. Jakaś pani ją obserwowała co powodowało strach i niepewność. A nuż ją uderzy? Dlatego, mimo głodu, który powodował ból brzucha, nie odważyła się ruszyć i podejść do miski. Pani podeszła i pochyliła się nad Balbinką. „Co piesku? Człowiek ci skrzywdził? Jak cię teraz przekonać, że nie wszyscy ludzie są źli?”. Balbinka nie rozumiała co pani do niej mówi, ale jej miły głos spowodował, że odrobinkę przestała się bać.

Z czasem życie w schronisku wydawało jej się piękne. Ludzie byli mili, nikt nie krzyczał i nie bił. Zawsze było ciepło i brzuszek pełen. Balbinka wreszcie znalazła miejsce, z którego nie chciała uciekać. Chciała tutaj być.

Los chciał jednak inaczej. Pewnego dnia, kiedy na zewnątrz znów zrobiło się zimno i zaczął padać śnieg, w schronisku pojawili się nowi ludzie. Dwoje dorosłych i dwoje mniejszych. Zatrzymali się dłużej  przy  Balbince i już nie chcieli bez niej odejść. Założyli jej obrożę i smycz i zaprowadzili do samochodu, którym pojechali w zupełnie nowe miejsce. Nauczona posłuszeństwa wobec człowieka, posłusznie szła tam gdzie ją prowadzili, ale kiedy tylko jej zdjęto obrożę, czmychnęła pod fotel – w miejsce, które zdawało jej się bezpieczne. Ci nowi ludzie chcieli ją dotykać i głaskać. Nie ufała im jednak. Dotyk człowieka kojarzył jej się z cierpieniem i bólem. Na szczeście nie byli natarczywi. Zostawiali jej miskę obok fotela tak, aby mogła wyjśc kiedy nie było nikogo w pobliżu. Nie krzyczeli też kiedy nabrudziła na wycieraczce jak już nie mogła wytrzymać. Wychodziła szybko, załatwiała swoją potrzebę i uciekała z powrotem pod fotel. Ludzie do niej mówili. Mieli miłe głosy i ładny zapach. Nadszedł dzień kiedy zaczęli się krzątać bardziej niż zwykle. Słyszała jak wesoło podśpiewują i dużo się śmieją. Od samego rana do nosa Balbinki docierało mnóstwo zapachów. Ze swojej kryjówki widziała jak postawili w pokoju drzewo i udekorowali je różnymi świecącymi rzeczami. Kiedy zapadł zmrok, zapalili świeczki i usiedli do stołu, z którego pięknie pachniało. Wyczuła, że to nie jest taki zwykły posiłek, że dzieje się coś magicznego. Jakiś impuls kazał jej wygramolić się spod fotela i powoli, niepewnym krokiem podejść do stołu. Ludzie ucieszyli się na jej widok ale bardzo starali się nie robić zamieszania, żeby jej nie wystraszyć. Wstrzymywali swoje emocje. Balbinka powoli podeszła do Pani i pozwoliła się pogłaskać. W ten magiczny wieczór przekonała się, że ludzki dotyk nie musi boleć. Może dawać przyjemność. A po kolacji dowiedziała się również, że jest miejsce bardzo miękkie i bardzo ciepłe, z którego najchętniej nigdy by nie schodziła – kanapa z kochającą rodziną.  

Hanna Jałocha

sobota, 4 grudnia 2021

Noc cudów

 


 

Patrząc na roześmiane buzie dzieci, biegającego z nimi męża i szalejącego między nimi psa Anna poczuła się bardzo szczęśliwa. Jakże przyjemnie było wyjść z rodziną na wieczorny spacer po wigilijnej wieczerzy. Śnieg, który tym razem nie zawiódł i napadał w odpowiedniej ilości i w odpowiednim czasie, dopełniał to szczęście przypominając lata dzieciństwa i pozwalając, choć na chwilę, poczuć się dzieckiem. Ania się wzruszyła. Przecież jeszcze rok temu była samotna i nieszczęśliwa. Wówczas nie miała pojęcia, że jej życie wywróci się do góry nogami…
 
Swarzędzki Rynek był cichy i spokojny. Zupełnie taki jaki powinien być w wigilijny wieczór. Aura nie nastrajała do spacerów a do Pasterki jeszcze było sporo czasu więc ludzie siedzieli przy stołach. Wprawdzie, po deszczowym dniu, przyszedł lekko mroźny wieczór lecz śnieg nadal pozostawał w sferze marzeń. Dla Anny ten grudniowy dzień wcale nie był cudowny. Najpierw została ochlapana wodą z wielkiej kałuży przez przejeżdżający autobus a później musiała jakoś przeżyć wigilijną kolację u rodziców. Cieszyła się, że już miała wizytę u rodziców za sobą. A nie była to przyjemna wizyta. Matka coraz bardziej jej dokuczała z powodu „staropanieństwa” – dla niej nie istniało pojęcie „singiel”. Według niej córka była po prostu starą panną a w wieku lat 33 był to stan niedopuszczalny. Na szczęście Ani udało się wcześniej opuścić rodzinne spotkanie – miała wytłumaczenie bo w domu czekał na nią Łatek, kudłaty przyjaciel przygarnięty niedawno ze schroniska, który pilnie potrzebował  spaceru.
Mimo braku śniegu wieczór był magiczny. Sprawiały to świetlne dekoracje widoczne na każdym kroku w oknach i na elewacjach domów oraz wielka choinka królująca na Rynku obok Ratusza. Nagle Anna poczuła coś zimnego na nosie. Za chwilę to samo na policzku. Rozejrzała się i była już pewna – to pierwsze płatki śniegu! Było ich coraz więcej i więcej a świat robił się coraz piękniejszy.
            Po chwili śnieg padał już tak intensywnie, że trudno było coś zobaczyć na odległość kilku metrów. Dlatego najpierw Łatek zaczął radośnie machać ogonkiem a  dopiero później Anna zauważyła, że coś się rusza pod ścianą jednej z kamienic. Dwie małe dziecięce postacie tak zajęte zaglądaniem przez okno do jednego z mieszkań, że nie zauważyły nadchodzącej kobiety z psem. Dziewczynka miała około ośmiu lat a chłopiec był jeszcze tak mały, że musiał wejść na taborecik, żeby cokolwiek zobaczyć. Kobieta zatrzymała się w bezpiecznej odległości i obserwowała. Dzieci przez chwilę jeszcze podglądały rodzinę siedzącą przy wigilijnym stole po czym ruszyły do następnej kamienicy i kolejnego okna. Anię na ten widok wzruszenie ścisnęło za gardło.
- Hej! Co robicie? – na dźwięk tych słów chłopiec omal nie spadł z taboretu.
- Jesteście tu sami? Gdzie wasi rodzice?
Dzieci wyraźnie się wystraszyły i nie wiedziały co odpowiedzieć.
- No? Umiecie mówić?
- Bo my… - dziewczynka próbowała się tłumaczyć – bo my… chcieliśmy tylko zobaczyć… My już idziemy do domu. Tylko niech pani nie mówi tatusiowi…
 
Postanowiła nie męczyć tych dzieci. Domyślała się, że coś w domu musi być nie tak skoro maluchy w Wigilię wałęsają się po ulicy.
- Daleko mieszkacie?
- Tam w blokach – dziewczynka pokazała ręką w kierunku północnym.
- To ja was odprowadzę. Kto to widział, żeby dzieci same o tej porze… - Ania miała wielką ochotę nagadać temu tatusiowi ale nie chciała wystraszyć dzieci.
- A mogę potrzymać smycz?  Jak on ma na imię?
- Łatek. Może mu się przedstawicie?
- Ja jestem Kasia a to mój brat, Michałek.
            Spacer zaśnieżonymi uliczkami trwał dłużej niż Anna się mogła spodziewać. Okazało się, że radość z białego puchu wywołuje najróżniejsze emocje u dzieci, począwszy od rzucania śnieżkami, lepienia bałwana a na robieniu aniołków  i tarzaniu się skończywszy. Przy czym to ostatnie nie było zbyt dobrym pomysłem zważywszy na fakt, że śnieg leżał bezpośrednio na błocie. Łatek był wniebowzięty – wreszcie ktoś się z nim porządnie pobawił.
- To tutaj – dzieci zatrzymały się przy jednym z wieżowców. Chociaż „wieżowiec” to zbyt dużo powiedziane na temat dziesięciopiętrowego bloku – dalej już pójdziemy sami.
- Nie ma mowy! Odprowadzę was pod same drzwi. Zresztą Łatek na pewno zmarzł i chciałby się ogrzać – Anna postanowiła przechytrzyć dzieci i porozmawiać z ich rodzicami.
            Mieszkanie było dziwnie ciche. Spodziewała się dźwięków telewizora a nawet jakiejś głośnej imprezy. No bo jak inaczej wytłumaczyć niezauważone wyjście dzieci? A tutaj cisza jak makiem zasiał i żywej duszy w całym mieszkaniu.
- Gdzie są wasi rodzice?
- Mamusia w niebie a tatuś w pracy. Wróci jak będziemy spać.
Zamurowało ją. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała. W jednej chwili wszystko zrozumiała. No, prawie wszystko.
- I jesteście zupełnie sami? Nikt się wami nie zajmuje?
- Tatuś musi pracować ale obiecał nam, że będziemy mieli jutro Wigilię i Gwiazdora i będzie z nami caaałe święta. Pani Nowakowa czekała aż zaśniemy. Zawsze tak robi kiedy tatuś jest w pracy. A później idzie do siebie bo mieszka piętro niżej. Czasami przychodzi  sprawdzić czy śpimy…
- Ale ona śpi mocniej niz my – po raz pierwszy odezwał się Michałek – Zostanies z nami? – Anna poczuła jego zimną rączkę na swojej dłoni. Błagalny głosik wywołał pod jej powiekami łzy i zrobiło jej się żal tych maluchów. Jak bardzo musiały tęsknić za normalną rodzinną atmosferą, że aż podglądały ją u obcych ludzi? Postanowiła nie poruszać tego tematu, żeby nie robić im przykrości. Ponieważ zawsze szybko podejmowała decyzję, stało się tak i tego wieczora. Pomyślała, że skoro los stworzył jej okazję do zrobienia czegoś dobrego, to nie powinna tej okazji marnować. W końcu to Wigilia - Noc Cudów.
- Słuchajcie! Zostanę z wami dopóki wasz tata nie wróci. Chcecie?
- Tak! – Michałek aż podskoczył z radości – zrobis nam kakao?
- Zrobię kakao a później poczytamy książeczkę.
Obudziło ją szczekanie Łatka. Początkowo nie wiedziała gdzie jest, ale już po chwili wszystko sobie przypomniała. Obok niej, w dwóch dziecięcych łóżeczkach spały maluchy, które poznała w wigilijny wieczór. Gdyby ktoś jej wczoraj powiedział, że będzie nocować w obcym domu z obcymi dziećmi, których rodziców nawet nie zna, to wyśmiałaby go. Przecież to niedorzeczne. A może nawet niezgodne z prawem? Trudno, stało się. Do pokoju wszedł mężczyzna, który wydał jej się znajomy.
- Co pani tutaj robi?! – Jego oczy stały się wielkie jak pięciozłotówki – To Pani?!! … Ja… nie chciałem pani ochlapać. Nie zauważyłem tej kałuży. Naprawdę! Ale, żeby zaraz człowiekowi do domu przychodzić?
Przypomniało jej się skąd zna tego człowieka – to kierowca feralnego autobusu. Widziała jego twarz tuż po tym jak ochlapał błotem jej całkiem nowy płaszcz dziś po południu…
- Proszę nie krzyczeć bo dzieci śpią. Wyjdźmy i sobie wszystko wyjaśnijmy. Zdaje się, że pan nie wszystko wie o swoich pociechach.
Mężczyzna, nadal zdziwiony, posłusznie wyszedł za nią z pokoju.
- A za czyszczenie płaszcza dostanie pan rachunek.

Rysunki: Halina Staniewska

Tekst opublikowany w grudniu 2020 r, w "Tygodniku Swarzędzkim"



 


środa, 25 grudnia 2019

Wigilijny Cud

Rys. H. Staniewska


Od samego rana czuć było specyficzną atmosferę, która panowała tylko w jeden dzień w roku. Pani Celina pamiętała już ponad siedemdziesiąt takich dni. Jak daleko sięgała pamięcią, w Wigilię Bożego Narodzenia zawsze od świtu panowała nerwowa krzątanina połączona z niepowtarzalnymi zapachami, a uszy pieściły dźwięki cudownych polskich kolęd płynące z radia lub adapteru.
Siedziała przy oknie balkonowym i obserwowała ludzi spiesznie poruszających się chodnikiem. Robili ostatnie zakupy i pędzili do domów. Inni ładowali do bagażników torby i pakunki chcąc jak najszybciej wyjechać aby uniknąć korków i bezpiecznie dotrzeć do czekających dziadków i ciotek. Nikt nie chodził dzisiaj z pustymi rękami. Tylko pogoda nie bardzo dopisywała. Wielkie krople deszczu uderzały w szybę natychmiast spływając nierównym strumieniem w dół, podobnie jak łzy na policzkach pani Celiny.  Od rana wspominała swoje święta. Najpierw te z dzieciństwa. Mimo smutnej powojennej rzeczywistości – radosne. Dziecku nie brakowało tego czego nie znało. Nigdy nie jadło pomarańczy więc nie czuło ich braku. Cieszyło się z tego co miało. A na brak zabawek mała Cesia nie mogła narzekać. Nie na darmo jej tata, jak większość mieszkańców Swarzędza, był stolarzem. Jej biedna szmaciana lalka miała piękne mebelki i piętrowy domek, o którym niejedna dziewczynka mogła tylko pomarzyć. Te święta z dzieciństwa kojarzyły jej się ze świeczkami na choince, radośnie skaczącymi płomieniami w piecu kaflowym i uśmiechniętymi rodzicami przy stole.
Kolejne wspomnienia to już dorosła Celina z jej własną rodziną. Nadal było skromnie ale na choince świeczki zastąpiły już lampki elektryczne a na stole, oprócz tradycyjnych dań, znalazły się  wystane w kolejkach kubańskie pomarańcze i słodycze z Goplany. Bardzo chcieli z mężem aby ich syn zapamiętał nie tylko siedzenie przy stole i przed telewizorem. Nie wie jak Maćkowi, ale jej te święta kojarzą się z jego radością podczas wspólnego przemierzania swarzędzkiego jeziora na łyżwach i pokonywania sankami „trzech górek” w „kasztanach”.
Później były Wigilie z wnukami. Wtedy jeszcze byli wszyscy razem. Maciek z żoną i dziećmi chętnie spędzali u nich święta a mąż pani Celiny zawsze czekał do dnia Wigilii aby wspólnie ubierać wielką żywą choinkę. Później ich syn dostał świetną pracę Szwecji i zamieszkał tam razem z rodziną. Kiedy jeszcze Piotr, mąż Celiny, żył kilka razy spędzili święta u wnuków. A nawet jeżeli nie udało im się spotkać z rodziną Maćka, to zawsze byli we dwoje i było im raźniej. Teraz jest zupełnie inaczej. Nie dość, że została sama to jeszcze nie jest samodzielna. Życie straciło wszelki sens. We, że rodzina ją kocha i robią co w ich mocy, żeby się nią opiekować. Płacą pani Agnieszce, starej znajomej, za opiekę nad nią. Basia, kuzynka Celiny też stara się pomagać ile może. Ale nic nie jest w stanie zmienić jej poczucia, że jest ciężarem dla wszystkich. Nie jest nikomu potrzebna a wszystkim robi kłopot. Bo co pożytecznego może robić ktoś, kto nie może wstać z wózka?
            Myślała nad tym dość długo, aby być pewna, że dobrze robi. Najtrudniej było znaleźć dobry moment. Czuła, że Wigilia to jest właściwy dzień na realizację planu. Tylko dzisiaj wszyscy są zajęci swoimi sprawami na tyle, żeby zmylić ich czujność. Pani Agnieszka niczego nie podejrzewała ponieważ Celina już w ubiegłym roku spędziła ten wyjątkowy dzień u swojej kuzynki i przyjęła, że tak właśnie będzie i tym razem. Gorzej było wiarygodnie przekonać Basię, że postanowiła przyjąć zaproszenie na wieczerzę do swojej opiekunki. Ale jakoś się udało i w ten sposób każda myślała, że pani Celina spędza święta u tej drugiej. Pozostał jeszcze Maciek. Wiedziała, że będzie się niepokoił jak nie będzie odbierała telefonu. Trudno. Zanim się skontaktuje z kimś w Polsce, będzie już po wszystkim… Na początku będzie mu ciężko ale po pewnym czasie sam dojdzie do wniosku, że bez matki czuje się swobodniej. Nie będzie musiał się już o nią martwić.
Za oknem zrobiło się już ciemno. W bloku naprzeciwko widziała pięknie oświetlone choinki. Zawsze lubiła zaglądać do tych mieszkań i wyobrażać sobie jak ludzie siedzą przy wigilijnych stołach. Dzisiaj było to bardzo przykre doznanie. Łzy nie przestawały jej lecieć. Trudno było się pożegnać z tym światem, który otaczał ją od tylu lat. Postanowiła dłużej się nie zastanawiać. Bała się, że zmieni zdanie. Sięgnęła do szuflady w komodzie i wyjęła plastikowy pojemniczek ukryty pod obrusami. Zbierała do niego tabletki nasenne od kilku miesięcy. Od czasu jak zaczęła obmyślać swój plan. Położyła na stoliku otwarte pudełko i szklankę z wodą. Jeszcze raz spojrzała za okno. Deszcz przestał padać.
Dzwonek do drzwi ją zaskoczył. Nikogo się nie spodziewała więc pomyślała, że będzie udawać, że jej nie ma w domu. Nie pozwoli aby przypadkowy gość zniweczył jej długo przygotowywany plan.
Drugi dzwonek. I trzeci.
- Dobry wieczór pani Celino – Kasia, sąsiadka z góry, była blada i zdenerwowana – moja mama miała zawał! Zabrali ją do szpitala. Muszę tam pojechać i potrzebuję pani pomocy.
- A jak ja ci mogę dziecko pomóc? Nie wiesz, że jestem przykuta do wózka?!
- Wiem. Ale chodzi o Kacpra. Nie mam go z kim zostawić a do szpitala nie chcę go zabierać. Ja nie mam żadnej rodziny i pomyślałam o pani… Kiedy byłam dzieckiem nieraz u pani czekałam na mamę. Nie wiem jak długo będę w tym szpitalu. Proszę, tylko ten jeden raz…
- Ale jak ja mam sobie poradzić z dzieckiem? Przecież sama potrzebuję opieki. A jego tata go nie może zabrać do siebie?
- Gdyby tak było to nie szukałabym pomocy u pani. Jego ojciec wyjechał na święta ze swoją nową rodziną… Kacperek ma już 5 lat i jest bardzo samodzielny. Ja panią naprawdę bardzo proszę…
            Mały, zapłakany chłopiec patrzył teraz na nią z fotela, na którym posadziła go mama przed pospiesznym wyjściem. Rezolutne dziecko, które często widziała przez swoje okno, teraz było przestraszone i smutne. Celina zdała sobie sprawę jak bardzo była dotąd skupiona na swoich problemach. Nawet nie miała pojęcia, że ta Kasia jest samotną matką. A przecież znała ją od dziecka. Byli sąsiadami od wielu lat.
- Włączysz mi bajki w telewizji?
W pierwszej chwili Celina oburzyła się na tę bezpośredniość ze strony malca. Ale pomyślała, że taki teraz jest świat i postanowiła dać spokój.
- A to są cukierki? Bo u nas na święta jest dużo cukierków – Kacper wstał z fotela i podszedł do stolika. Pani Celina najszybciej jak mogła podjechała, zgarnęła tabletki na gazetę i wrzuciła do szuflady.
- Ale masz małą choinkę. U nas jest taka duża i z mrugającymi lampkami. A w przedszkolu jest taaka wielka. I jeszcze mamy Pana Jezuska z żłóbku przed przedszkolem.
- Jesteś może głodny?
- Nie. Zjadłem dużo rybki. A później jeszcze placek. Ale prezentów nie dostałem od Gwiazdora bo babcia zachorowała i był pan doktor i później ją zabrał do szpitala…
- Wiesz co? – przerwała mu Celina – Ja myślę, że Gwiazdor jeszcze do ciebie przyjdzie. Jutro na pewno. A teraz mam  taki pomysł: położysz się, przykryjemy cię ciepłym kocykiem i opowiem ci długą bajkę. Jeżeli ci się nie spodoba to włączymy telewizor. Dobrze?
            Od godziny patrzyła na śpiącego chłopca i rozmyślała. Dotąd była pewna, że jest tylko nieprzydatnym ciężarem dla świata. Według planu miała od godziny leżeć martwa. Co takiego się stało, że jej plan legł w gruzach? Nie miała pojęcia, że ktoś może jej jeszcze potrzebować. Do czasu jak Kasia zadzwoniła do jej drzwi. Czy to znaczy, że nie musi być skazana na samotne siedzenie w domu? Mimo swojej ułomności. W końcu ręce ma zdrowe. Nie jest też taka całkiem niesamodzielna. Może trzeba przewartościować swoje życie i przestać skupiać się tylko na sobie?
Zadzwonił telefon. To Maciek.
- Mamusiu! Chciałem ci życzyć wszystkiego co najlepsze. Przepraszam, że ostatnio tak rzadko dzwoniłem ale załatwiałem kilka ważnych spraw i dzisiaj już mogę ci wszystko opowiedzieć: wracamy do Polski! Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę.
- A co z twoją pracą?
- Wszystko w porządku. Awansowałem i mogę pracować zdalnie. Adaś kończy szkołę i chce iść na studia w Polsce. Myślę, że latem będziemy już z tobą i przyszłą Gwiazdkę spędzimy razem.
Dawno nie wylała tyle łez szczęścia. Odłożyła telefon i zobaczyła, że mały chłopiec ją obserwuje.
- Dlaczego płaczesz?
- To z radości. Nie martw się.
- Wiesz, podobała mi się ta bajka. Opowiesz mi jeszcze jedną?
- Opowiem, ale tym razem wesołą. Dobrze?
- Dobrze… A będziesz moją drugą babcią? W przedszkolu dzieci mają po dwie babcie a ja tylko jedną. Proszę, bądź moją babcią. Będziemy chodzić na spacery. Chcesz?
- Ale ja nie mogę chodzić na spacery…
- Możesz jeździć. A to jeszcze lepiej. Ty się nie będziesz męczyć bo ja będę pchał twój wózek. Mam dużo siły!
Po raz nie wiadomo, który tego dnia łzy poleciały z oczu pani Celiny. Ale to już nie były słone łzy samotnej kobiety. To były słodkie łzy radości kobiety, która czuła się najszczęśliwsza na świecie i była pewna, że właśnie wydarzył się wigilijny cud. 

 Tekst opublikowany 19 grudnia 2019 w "Tygodniku Swarzędzkim"

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Świąteczna opowieść

Rys. Halina Staniewska



      Nogi same ją zaprowadziły nad jezioro. Było prawie ciemno a wilgotna mgła przenikała przez ubranie i wprawiała ciało w drżenie. Spojrzała na zimną taflę wody. Wystarczyłby jeden krok w tą ciemność i wszystko by się skończyło. Mogłaby uniknąć tego przed czym się tak wzbraniała.
Nagle usłyszała za sobą płacz dziecka. Obejrzała się ale zobaczyła tylko mleczną mgłę. Jednak gdzieś daleko zza tej zasłony zdawało jej się, że słyszy głos swojej córeczki. Elżbieta musiała dokonać wyboru pomiędzy ciemną tonią jeziora, pozwalającą uciec od wszystkich problemów, a powrotem do ludzi i zmaganiem się z tymi problemami. Teraz już wiedziała, że nie zostawi swoich dzieci. Zbyt wiele sierot widziała w swoim życiu i zrobi wszystko, żeby ich nie spotkał taki los. Wystarczy, że straciły ojca. Potrzebują teraz silnej matki, która będzie ich oparciem. Tym razem nogi poniosły ją w przeciwną stronę, poprzez mgłę, coraz bliżej  domów i ludzi. Lodowata woda jeziora pozostawała coraz dalej a ciepłe światła okien zaczęły się zbliżać.
            Elżbieta przyspieszyła kroku. Pod górkę, obok browaru pana Schmidtke, już prawie biegła. Chciała jak najszybciej wrócić do dzieci i je uściskać. Przechodząc obok budynku poczty starała się na niego nie patrzeć. To stąd listonosz, niespełna rok temu, przyniósł jej wiadomość o śmierci męża. A tak gorliwie modliła się każdego dnia o jego szczęśliwy powrót. Tymczasem, zamiast niego, z frontu przyszło urzędowe pismo. To był dla niej straszny cios. Od czasu kiedy prusacy zabrali Michała do wojska było jej bardzo ciężko ale dawała sobie radę.  Wierzyła, że ich wspólne marzenia jeszcze będą miały szansę się spełnić. Byli szczęśliwi w maleńkim, wynajmowanym mieszkanku i nawet gdyby nie udało im się w przyszłości zrealizować marzeń o domu z ogrodem, to nic by tego szczęścia nie zmąciło. Mieli zdrowe dzieci a Michaś miał pracę i starczało im na utrzymanie rodziny. Mieli nawet trochę odłożonych pieniędzy, za które w przyszłości jej mąż chciał otworzyć własny warsztat stolarski. Niestety, przez te dwa lata kiedy musiała sama zająć się domem, całe ich oszczędności się stopiły.
    Kiedy skręciła w stronę rynku, z nieba zaczęły lecieć białe delikatne płatki. Elżbieta pomyślała o radosnych piskach dzieciaków i z jej oczu popłynęły łzy na myśl o tym jak jej mąż cieszyłby się ciągnąc sanki z maluchami. Przecież on nawet nie zdążył dobrze ich poznać. Były całkiem małe kiedy ich tata poszedł na front.
   Śnieg padał coraz mocniej. Światło gazowych latarni ustawionych wokół swarzędzkiego rynku wyglądało ślicznie w tej zimowej scenerii.  Elżbieta, mijając znajome okna, zauważyła, że sąsiedzi już przygotowują wigilijne wieczerze. Pomyślała o swoich dzieciach, które również powinny poczuć świąteczną atmosferę. Przyspieszyła kroku i wbiegła szybko do bramy swojej kamienicy.
  - Gdzie ty się podziewasz?! – siostra przywitała ją gniewnie, jednak w jej głosie słychać było troskę. – Henio już za tobą płacze a ja nie mam czasu się nim zająć bo stoję przy kuchni…
Elżbieta rozejrzała się po swoim skromnym mieszkaniu. Pachniało świętami. Maleńka choineczka, ustrojona papierowymi gwiazdkami, zajmowała honorowe miejsce, biały obrus przykrywał stół a dzieci, wymyte i czysto ubrane, wypatrywały w oknie pierwszej gwiazdy. Ta Helenka jest niesamowita. Przyjechała specjalnie kilka dni temu, żeby spędzić razem z nimi Wigilię. Nie zostawiła siostry samej. Tylko ona rozumiała dlaczego Elżbieta chce ten dzień spędzić jeszcze w Swarzędzu. Jutro pojadą razem na wieś.
  Przyszłość Elżbiety była jedną wielką niewiadomą. Kiedy zwróciła się do rodziców o pomoc, ojciec rozwiązał jej problemy na swój sposób. Przedstawił jej kandydata na męża, wdowca z trójką dzieci i dużym gospodarstwem. Nie miała siły, żeby mu się przeciwstawić. Zresztą wiedziała, że nie da sobie sama rady.  Jej narzeczony był od niej 10 lat starszy i nalegał na cichy ślub jeszcze w Adwencie jednak Elżbieta się uparła i ostatecznie wyznaczono termin na święta. Miała wyjść za mąż za człowieka, który nie wzbudzał w niej żadnych uczuć poza niechęcią. Chciała przynajmniej tę ostatnią wigilię spędzić w miejscu gdzie pozostawi wszystkie swoje dobre wspomnienia, gdzie zdążyła poznać życzliwych ludzi i gdzie przez kilka lat była szczęśliwa.
Dzieci podbiegły do niej, żeby się przytulić. Po jej policzku spłynęło kilka łez ale zaraz się wzięła w garść i postanowiła być silna. Dla nich.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę Heluniu.– uściskała zaskoczoną siostrę. – Umyję tylko ręce i już ci pomagam.
Szybko uwinęły się z przygotowaniem do wieczerzy. Dzieci, za małe, żeby zrozumieć, że ich życie od jutra będzie zupełnie inne, cieszyły się z łakoci, które znalazły pod choinką. Elżbieta z całych sił starała się nie myśleć o swoim kochanym mężu. Wiedziała, że jak tylko zacznie wspominać to się rozpłacze i popsuje święta.
    Po kolacji zabrały z Heleną maluchy na sanki i dopiero kiedy Jadwinia i Henio, zmęczeni białym szaleństwem, poszli spać, siostry usiadły przytulone przy blasku świeczki i zapłakały.  Helcia bardzo lubiła szwagra i jego śmierć dla niej również była bolesna.
- Popilnujesz mi dzieci? – Elżbieta poprosiła siostrę - Chciałabym pójść na Pasterkę. Muszę się pomodlić….
    W kościele panowała dziwna atmosfera. Ludzie wokół szeptali zamiast skupić się na modlitwie. Coś się szykowało. Ela, skupiona na swoich sprawach, nie zdawała sobie sprawy co się dzieje w polityce. Teraz słyszała wokół, że Polacy nie chcą tutaj prusaków i jak trzeba będzie to chwycą za broń, żeby znów być w Polsce. O Boże! Jej Michał na pewno by się cieszył. Dlaczego nie doczekał tej chwili? Może wkrótce tutaj znów będzie Polska? Kobieta czuła, że nie powstrzyma się od płaczu więc pospiesznie wyszła z kościoła.
    Śnieg sypał tak, że ledwo było widać kamienne aniołki stojące na straży wejścia na cmentarz. Obok nich coś się poruszyło. Dopiero teraz zauważyła postać w obszarpanym pruskim mundurze. Postać się do niej zbliżyła i kobieta dostrzegła w wychudzonej twarzy znajome rysy. Michał! A może to jego duch? Jednak duch nie chwyciłby jej w ramiona i nie przytulił z taką siłą! To naprawdę on!
    Stali tak długo nie zważając na ludzi wychodzących z kościoła. Kiedy wracali zaśnieżonymi uliczkami do swojego mieszkania, Elżbieta usłyszała opowieść o długiej drodze do domu, która zaczęła się w okopie skąd jej mąż trafił do polowego szpitala. Musiało minąć wiele czasu zanim przypomniał sobie swoją tożsamość i mógł ruszyć w drogę do swoich bliskich. Nie wiedział, że został już przez nich pochowany…
Kiedy stanęli nad łóżeczkiem, w którym spokojnie spały ich dzieci, poczuli, że przed nimi jest już tylko dobra wspólna przyszłość.

Hanna Jałocha  
Tekst opublikowany 20 Grudnia 2018 r. w "Tygodniku Swarzędzkim"
Rys. Halina Staniewska


środa, 31 października 2018

Pamięć...



Jak wygląda nasza pamięć o zmarłych? Zadaję to pytanie w przededniu ich święta, kiedy przeżywamy czas zadumy, wspominania bliskich, którzy odeszli i możemy im poświęcić kilka naszych myśli. Ktoś może powiedzieć, że powinniśmy o nich pamiętać zawsze, a nie tylko w tym szczególnym dniu. W zasadzie z tym się zgadzam. Jednak wiem, że ten świąteczny czas jest okazją do odwiedzenia i zapalenia symbolicznej świeczki, nie tylko na grobach szczególnie nam bliskich, którzy odchodząc pozostawili nas w bólu i tęsknocie. Przyklękamy również przy nagrobkach krewnych, których znamy tylko z opowieści rodzinnych, którzy zmarli dawno a jednak wciąż trwają w ludzkiej pamięci. Często się zdarza, że nie zdążyliśmy poznać naszych dziadków czy ciotek, a jednak rodzice od dzieciństwa nas przyprowadzali nad ich groby i opowiadali o nich. Gdyby nie ta pamięć przekazywana z pokolenia na pokolenie odeszliby w niepamięć. Ten symboliczny kwiat, światełko zapalone na ich mogile oraz poświęcona im myśl jest swoistym łącznikiem z przeszłością, z ludźmi którzy żyli tutaj przed nami i tak samo jak my odwiedzali groby swoich bliskich. Dla nich 1 listopada był również okazją do wyjątkowo uroczystej, często w rodzinnym gronie, wizyty na grobach przodków. Odwiedzając cmentarze w te szczególne listopadowe dni, rozejrzyjmy się. Na pewno, wśród rzęsiście oświetlonych mogił znajdziemy te ciemne zaniedbane, o których już nie ma kto pamiętać. Zapalmy na nich choć maleńki znicz. Pomyślmy przez minutę o tych ludziach, którzy kiedyś tak jak my cieszyli się życiem, przeżywali szczęśliwe i smutne chwile, mieli przyjaciół, rodzinę, uczyli się, pracowali. Sprawmy aby w ten symboliczny sposób pamięć o nich trwała. Być może kiedyś ktoś tak samo będzie pamiętał o nas…

Tekst opublikowany w "Tygodniku Swarzędzkim" nr 39 (1308), 2018 r.

niedziela, 22 lipca 2018

Recykling ponownie

Temat powraca jak bumerang. Od ostatniego wpisu o naszym domowym recyklingu minęły już 4 lata i zdążyło się "urodzić" kilka nowych rzeczy, którymi chętnie się pochwalę. A właściwie to pochwalę małżonka bo to jego prace. Modele składają się w 95% z tektury i kleju oraz w 5% z odpadów typu patyczki, nakrętki itp. Niestety bez lakieru się nie obywa - czymś trzeba to zabezpieczyć. Jednak wszystkie te składniki byłyby niczym bez olbrzymich ilości czasu, które trzeba poświęcić aby takie dzieła powstały.
Jak wam się podobają?
Wcześniejsze wpisy na temat znajdziecie tutaj i tutaj

  













niedziela, 24 grudnia 2017

Świąteczne opowiadanie


Rys. Halina Staniewska
Zaczynało się ściemniać. Gdzieś za swarzędzkim jeziorem czerwieniły się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Na cmentarzu było pusto i spokojnie jednak bardziej uroczyście niż zwykle. Helena w ciągu ostatnich miesięcy poznała to miejsce doskonale. Była tutaj codziennie walcząc ze swoim bólem i pustką jaka zagościła w jej sercu nagle i zupełnie niespodziewanie pół roku temu. Widziała jak groby zmieniają swoje oblicze w zależności od pór roku i obchodzonych aktualnie świąt. Każdy pragnie stworzyć choć namiastkę świątecznej atmosfery w miejscu, w którym przynajmniej symbolicznie, spotyka się ze swoimi bliskimi zmarłymi.  Tego dnia było szczególnie. Panowała uroczysta cisza, groby były udekorowane świerkowymi gałązkami, których zapach rozchodził się po całym cmentarzu, a zapalone znicze mrugały swoimi, targanymi przez powiewy wiatru, płomykami. Górujący nad cmentarzem kościół w ciszy oczekiwał mieszkańców miasta, którzy już za kilka godzin mieli tłumnie zebrać się na uroczystej Pasterce. Helena, zatopiona w swoich myślach, nie zauważyła nawet, że wokół zrobiło się pusto. Ludzie pożegnali się ze zmarłymi i pospieszyli do domów przygotowywać się do tej najbardziej uroczystej wieczerzy w roku. Ona nie miała siły wstać i pójść do domu. Najchętniej zostałaby już przy tym zasypanym śniegiem grobie i poczekała aż Pan Bóg ją zabierze tam gdzie będzie mogła spotkać się ze swoim synem.  Tak strasznie za nim tęskniła. Właśnie mijało pół roku od kiedy go nie ma, a nie było ani jednego dnia, żeby nie płakała. Codziennie czytała ostatniego smsa, w którym Antek pisał, że mają piękną pogodę i idą na plażę. Helena chciałaby aby czas się wówczas zatrzymał i żeby jej dziecko nie utonęło w zimnym Bałtyku. Ale to się stało i nic już tego nie zmieni.
Z odrętwienia wyrwało ją ciche skomlenie. Rozejrzała się i pod cmentarnym murem zobaczyła trzęsącą się z zimna kupkę nieszczęścia – brudnego łaciatego kundelka patrzącego smutnymi oczkami. Ten widok zmobilizował ją do działania. Podniosła się i szybko podeszła do pieska. Widocznie zbyt szybko bo szczeniak się najwyraźniej wystraszył i czmychnął czym prędzej w stronę furtki. Helena bezwiednie poszła w tą samą stronę. Rozejrzała się ale po piesku nie było już śladu więc powoli ruszyła w stronę domu. Na ulicach był niewielki ruch. Gdzieniegdzie widać było ludzi dźwigających paczki z prezentami i spieszących na Wigilię. Rodziny spotykały się, żeby razem spędzić ten najpiękniejszy wieczór w roku. Brr! Śnieg sypał prosto w oczy tak, że prawie nic nie było widać. Idąc chodnikiem Helena odruchowo zaglądała przez rozświetlone okna do ciepłych mieszkań. Na choinkach świeciły się lampki a na stołach, pomiędzy półmiskami z rybą i kapustą, stały zapalone świeczki. Domownicy i ich goście krzątali się przy stołach - dzieci biegały, dorośli rozmawiali  - ludzie zaczynali świętować Boże Narodzenie. Tak samo było u niej w domu jeszcze rok temu…
W chwili kiedy dotarła do Rynku, zegar na ratuszowej wieży zaczął wygrywać melodię kolędy. Jego wskazówki pokazywały siedemnastą. Helena wiedziała, że znów zawiodła męża i córkę. Na pewno czekają na nią z kolacją wigilijną. Tymczasem ona nie ma ochoty wracać do domu. Miała wyrzuty sumienia, że przez jej zachowanie Kasia musiała szybciej dojrzeć. Po śmierci brata, to ona przejęła większość obowiązków domowych. Starała się jak mogła a dzisiaj na pewno robiła wszystko, żeby ich kolacja przypominała Wigilię. Mąż na początku również codziennie odwiedzał cmentarz, ale z czasem robił to coraz rzadziej. Później przychodził po Helenę kiedy długo nie wracała do domu. Z czasem przestał przychodzić. Czuła, że oddalają się od siebie i ich rodzina zaczyna się chwiać. Wiedziała, że nie powinno tak się dziać ze względu na Kasię ale nie potrafiła się otrząsnąć ze swojego bólu.
Śnieg nadal sypał. Na tle światła latarni widać było wielkie spadające płatki. Z otwartego okna w jednej z kamienic dobiegał chóralny śpiew: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…”.
Koło wielkiej rozświetlonej choinki coś się nagle ruszyło. Przez gęsto padający śnieg Helena ledwo poznała kundelka z cmentarza, który pobiegł przed siebie jak tylko spróbowała się do niego zbliżyć. Zrezygnowana poszła dalej. Mijała kolejne rozświetlone okna i tysiące mrugających światełek w ogrodach przed domami. W końcu dotarła do swojego domu. Już zza płotu mogła zobaczyć co się dzieje w środku. Najwyraźniej znów zapomnieli o zasunięciu rolet. Spojrzała w okno i serce jej się ścisnęło. Zobaczyła smutnego męża przytulającego szlochającą córkę.  Tylko w ich domu lampki na choince się nie świeciły. Pomyślała, że Kasia nie zasłużyła sobie na ten smutek. Nie dość, że straciła brata to jeszcze ona, matka, przestała być dla niej oparciem. W tym momencie Helena pomyślała, że tylko ona może uratować swoją rodzinę. I zrobi to! Zawsze będzie pamiętała Antka, ale musi żyć dla tych dwojga, których przecież kocha. Z mocnym postanowieniem podeszła energicznie do furtki. I wtedy zauważyła ta samą kupkę nieszczęścia, którą widziała na cmentarzu i Rynku. Szczeniak siedział w kąciku i trząsł się z zimna. Tym razem jednak nie uciekł. Wbiegł najpierw na podwórko a później do domu zupełnie jakby był u siebie. Helena i jej rodzina ze zdziwieniem patrzyli jak pies obiega i obwąchuje całe mieszkanie aby w końcu wskoczyć na fotel, w którym zwykle siadał Antek. Kobieta podeszła do choinki i włączyła lampki. Ciepłe światło sprawiło, że w pokoju zrobiło się miło i przytulnie. Podeszła do swoich bliskich by się do nich przytulić i zapłakać. Były to jednak łzy oczyszczające, dające nadzieję. Tego wieczoru ich rodzina znów poczuła się wspólnotą. Poza tym dołączył do niej ktoś wyrażający swoje emocje bieganiem, machaniem ogonem i radosnym popiskiwaniem.

   
Rys. Halina Staniewska
Tekst ukazał się 20 grudnia 2017 r. w Tygodniku Swarzędzkim