piątek, 22 lutego 2013

Zimowa deprecha



Zastanawia mnie dlaczego tak się dzieje, że to co nas początkowo wprawia w zachwyt, po jakimś czasie powoduje złość i frustrację. Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja to się boję podejść do okna z powodu stresogennego krajobrazu. Grudniowa euforia, kiedy to „biały płot, cały sad biały…” czmychnęła bezpowrotnie. Zawsze powtarzam, że lubię każdą porę roku, ale co za dużo to niezdrowo. Kategorycznie żądam wiosny! Są ludzie, którzy wsiadają w samolot i lecą pocieszyć się w jakimś cieplejszym klimacie. Zastanawiałam się nawet nad taką ewentualnością. W sumie, jakby się spiąć to może nawet finansowo dałoby radę. Ale co zrobić kiedy palmy nie wywierają na mnie żadnego wrażenia? Cóż, drzewo jak drzewo. Sosna chyba ładniejsza. A moje leżenie na plaży, przy bardzo sprzyjających warunkach, to najwyżej 45 minut. I co robić z resztą czasu? Przy czym absolutnie nie krytykuję ludzi, którzy lubią taką formę wypoczynku. Ich wybór. Ja jednak proszę o nasze rodzime ciepełko. Takie, które najpierw nas łaskocze swoimi promieniami, a później powoli rozgrzewa. Proszę o nieśmiałą zieleń, która próbuje się przebić przez szarość, dając nam tyle radości. Chciałabym wychodzić z domu z własnej woli, a nie z musu. Kiedy zaczną się wiosenne spacery i wycieczki rowerowe?!! Kiedy będę mogła rzucić hasło: „w góry, w góry miły bracie…”?!! Mam nadzieję, że niedługo bo ostatnio nawet pisać mi się nie chce, co widać na moim zaniedbanym blogu… 

czwartek, 14 lutego 2013

Wspomnienie - zakończenie



  Wyprawę z bratem do lasu chłopiec długo jeszcze wspominał. Trzeba było się jednak przyzwyczaić do codzienności. Trochę pomagał mamie w gospodarstwie, a resztę czasu spędzał na zabawie z rówieśnikami. W Europie w tym czasie trwała wojna. W Polsce – okupacja i terror. W lasach organizowały się oddziały przygotowujące się do stawienia oporu okupantom.
Stasiu pił swoje poranne mleko i przez myśl mu nie przeszło, że ten dzień zmieni jego życie. Drzwi otwarły się z hukiem i stanął w nich Kozłowski w mundurze policyjnym. Niemcy w Generalnej Guberni pozwalali Polakom pełnić służbę w policji, ale trochę się przeliczyli myśląc, że w ten sposób zjednają sobie sprzymierzeńców. O Kozłowskim każdy wiedział, że pomaga swoim jak tylko może.
- Pani Andrzejowo nieszczęście!
- Boże, co się stało? – mama przeraziła się nie na żarty
- Antek jest w domu?
- Nie… już dwa dni nocuje w lesie…
Niedobrze. Szwaby odkryły, że drwale jedzenie wożą do leśnych. Dzisiaj chcą ich zgarnąć…
- Co robić? – mama zbladła jak prześcieradło – nawet nie wiem gdzie oni są…
Staś zerwał się jak oparzony przewracając kubek z mlekiem. Wybiegł z domu i ruszył w stronę lasu. Dobrze pamiętał gdzie Antek z kolegami wycinają drzewa. Może zdąży! Biegł nie zważając na krwawiące pokaleczone nogi. Jeżynowe krzaki podarły na nim ubranie. Jednak wtedy, z Antkiem, las wyglądał jakoś inaczej! Gdzie jest ta polana?! Błądził nie zdając sobie sprawy, że biega w kółko. Las, który kilka dni temu wydawał się taki przyjazny, teraz stał się wrogi i ponury. Nie znalazł polany, na której przeżył niedawno wspaniały dzień z bratem. Kiedy chłopcu zabrakło już sił, usiadł pod drzewem i nie pozostało mu nic innego jak z bezsilności i rozpaczy, zapłakać…

  Na pożółkłe zdjęcie spadła łza. Po tylu latach pan Stanisław nie potrafił już tak płakać jak wtedy. Nigdy już nie zobaczył brata. Słuch po nim zaginął. Przez wiele lat matka czekała na syna wierząc, że wróci. Niestety – czekała na darmo.
Do pokoju z impetem wpadł chłopiec.
- Dziadku idziemy na spacer?!
Pan Stanisław szybko otarł kolejna łzę, która zamierzała opaść na fotografię.
- Oczywiście, ubieraj buty.
- A co robisz? Czyje to zdjęcie?
- To mój brat, Antek…
-  Antek? To tak jak ja! A gdzie on jest?
Nie wiem. Ostatni raz widziałem go 70 lat temu… Zakładasz te buty? – pan Stanisław szybko zmienił temat – dokąd idziemy?
Do lasu! Tak dobrze nam się spaceruje razem po lesie. Opowiesz mi o tym Antku z dawnych czasów.
Pan Stanisław wziął wnuka za rękę i ruszyli dobrze sobie znaną ścieżką…

wtorek, 5 lutego 2013

Wspomnienie


     
    Ciepłe światło stojącej przy fotelu lampy sprawiało, że mimo deszczu za oknem, w pokoju było miło i przytulnie. Pan Stanisław sięgnął po stary, nadgryziony przez czas, album. Ostatnio coraz częściej zdarzało mu się przeglądać jego strony. Twarze z fotografii uśmiechały się lub poważnie spoglądały. Przywoływały wspomnienia. Dobre i złe. Pan Stanisław powoli przerzucał kartki, aż jego wzrok padł na małe pożółkłe legitymacyjne zdjęcie, z którego uśmiechał się młody chłopak. Serce zakłuło. To było tak dawno, miał przecież wtedy zaledwie sześć lat, a w pamięci pozostał każdy szczegół…

   Mały Staś, mimo tego co działo się w Europie, wiódł szczęśliwe dzieciństwo. Jego tata zaginął gdzieś podczas wrześniowej zawieruchy, ale to było trzy lata temu i chłopiec nawet go nie pamiętał. Jego autorytetem był starszy brat, Antek. Było gorące lato i chłopiec biegał całymi dniami z wiejską dzieciarnią. W beztroskiej zabawie mogło jedynie przeszkodzić pojawienie się niemieckiego żołnierza – wtedy najlepiej było od razu biec do domu.
  Słońce ledwo wstało, kiedy Staszka obudził hałas dochodzący z podwórka. Przez małe okienko zobaczył, że Antek zaprzęga konia. Szybko wybiegł z domu i dopadł brata.
-  Zabierz mnie z sobą, proszę…
-  A mama ci pozwoli?
- Jak ty poprosisz to pozwoli… Będę ci pomagał! - solennie zapewnił maluch.
Mama musiała mieć do Antka duże zaufanie. Pół godziny później Staś, szczęśliwy jak nigdy dotąd, siedział na koźle obok brata i wdychał żywiczne powietrze sosnowego lasu. Wszystko go interesowało.
-   A ty sam umiesz ściąć drzewo?
-  Pewnie.  Przecież to moja praca…
-   Dużo ich już ściąłeś?
-   Nie wiem, nie liczyłem. Ale na pewno więcej niż umiesz policzyć.
-   A co wieziemy pod tymi workami?
-   Nic takiego. Nie zaglą… Mówiłem, żebyś nie zaglądał! – zdenerwował się starszy brat.
-  Tyle jedzenia! – chłopiec ze zdziwienia zrobił wielkie oczy -   Dla kogo to?
Antek zaczął żałować, że zabrał smarkacza. Gotów komuś wygadać. Musi coś szybko wymyślić.
-  Wiesz, my tam na wyrębie dokarmiamy zwierzęta. Ale pamiętaj, żeby nikomu o tym nie mówić. To będzie nasza wielka tajemnica, dobrze?
-  Mhm
Tak dobrze im się razem jechało przez ten las. Było spokojnie, zupełnie jakby nie było wojny.
- Wiesz. Jak się skończy wojna, to zabiorę cię na prawdziwą wycieczkę - odezwał się nagle Antek.
-  Jak to: „skończy się”?
-  Kiedyś musi się skończyć, ale ty nie pamiętasz jak to jest.
-  Opowiedz mi – poprosił chłopiec.
-  Powiedz mi co czujesz kiedy widzisz żołnierza?
-  Boję się…
- Widzisz, a jak skończy się wojna, to nie będziesz się musiał bać. I będziesz mógł pojechać gdzie będziesz chciał. Wtedy wybierzemy się na daleką wycieczkę pociągiem. Obiecuję ci.
   Jak dobrze leżeć na miękkim mchu i patrzeć na promienie słońca przebijające się przez sosnowe gałęzie. Słychać rytmiczny stukot siekier. Mógłby tak leżeć w nieskończoność wiedząc, że w pobliżu jest Antek i inni drwale.  Szkoda, że słońce jest coraz niżej i trzeba będzie wracać do domu…

c.d.n.

piątek, 1 lutego 2013

A może "powróćmy jak za dawnych lat"?



zdjęcie ze strony www.fototeka.fn.org.pl

  Jesienią miałam okazję brać udział w zdjęciach do serialu telewizyjnego. Razem z grupką gimnazjalistów, w nawiązaniu do przedmiotu szkolnego zwanego szumnie „zajęciami artystycznymi”, zostaliśmy statystami. Polegało to głównie na czekaniu na „swoją” scenę (podobno praca aktora na tym właśnie polega).  Owszem, trochę to mało komfortowe, ale czegóż się nie robi dla sławy i przyjemności przebywania w  znakomitym towarzystwie? Fakt – niemal każdy uczestnik tej niecodziennej wycieczki odchorował wielogodzinne przebywanie w niskich temperaturach, ale za to jakie ma wspomnienia!

  Cóż to jest jednak kilka godzin czekania w porównaniu z trudami kręcenia jednej sceny, które opisuje pan Stanisław Janicki w swojej książce pt. „W starym polskim kinie”? Dacie wiarę, że ten fragment filmu „Manewry miłosne czyli córka pułku” z roku 1935:

był kręcony przez 32 godziny?! Tak wynika ze wspomnień
 Toli Mankiewiczówny, filmowej baronowej Kolmar. W dodatku ówczesna technika nagrywania dźwięku zmuszała do przesuwania mikrofonów przy każdym obrocie (a trochę tych obrotów było). Do tego pani Tola oraz jej partner (nie chciałam być monotematyczna, ale cóż poradzę na to, że to znów Żabczyński?) musieli przez cały czas być w sobie zakochani niczym te dwa gołąbki.

  Muzyka była niezmiernie ważna w przedwojennych produkcjach. A skoro o muzyce mowa, grzechem byłoby nie wspomnieć o Henryku Warsie, który był prawdziwą „maszyną” (mam nadzieję, że pan Henryk by się nie obraził) do komponowania szlagierów. Z każdego niemal filmu pochodził przynajmniej jeden przebój. Mowa oczywiście o filmach komediowych, chociaż i od tego były odstępstwa – dwa naprawdę wielkie przeboje Hanki Ordonówny pochodzą z dramatu „Szpieg w masce”.

  Ówcześni aktorzy musieli mieć solidne muzyczne przygotowanie. Często związani byli, tak jak wspomniana Tola Mankiewiczówna, z operą lub operetką. Film „Manewry miłosne” jest niezbyt skomplikowaną romansową historią, dziejącą się w fikcyjnym państewku. Pochodzą z niego jeszcze dwie niezapomniane piosenki: „My Huzarzy wolne ptaki” oraz „Powróćmy jak za dawnych lat”. Na ekranie możemy podziwiać wspaniałą aktorkę, tancerkę i primabalerinę Teatru Wielkiego w Warszawie, Lodę Halamę. Czardasz w jej wykonaniu to prawdziwy majstersztyk. 

  Osobnym tematem powinna być rola Stanisława Sielańskiego, któremu w tym filmie partneruje Mira Zimińska-Sygietyńska. Pan Stanisław był bardzo barwną postacią kina przedwojennego specjalizującą się w rolach drugoplanowych. Nie grywając głównych ról ( z małymi wyjątkami), wystąpił prawie w każdej produkcji. 
Jeżeli macie trochę czasu i nie nudzą was czarno-białe filmy, zachęcam do obejrzenia całości!