******************************************************
Wszystkim odwiedzającym bloga chciałabym życzyć spokojnych rodzinnych świąt Bożego Narodzenia.
Do życzeń dołączam mały upominek - opowiadanie wigilijne, które można również przeczytać w świątecznym numerze "Tygodnika Swarzędzkiego".
******************************************************
Koła roweru grzęzły w grubej
warstwie śniegu. Rano, kiedy Adam wyjeżdżał do pracy nic nie zapowiadało tak
obfitych opadów. Tymczasem, kilka kilometrów, które musiał przejść zamieniło
się w prawdziwą drogę przez mękę. Do tego myśli mężczyzny były niewesołe. W
sumie to wcale nie miał ochoty wracać do domu. Nie wiedział jak ma spojrzeć w
oczy swoim dzieciom, które zawsze czekały na ten jeden dzień w roku z radością.
A dzisiaj? Z czego się cieszyć? Rok 1939 nie szczędził Adamowi ciosów. Wiosną
zmarła jego żona zostawiając go z dwójką maluchów. Zabrało ją zapalenie płuc.
Gdyby rok temu ktoś powiedział Adamowi, że jego życie będzie teraz tak
wyglądało, wyśmiałby go. Razem z ojcem prowadził warsztat stolarski i powodziło
im się całkiem przyzwoicie. Chłopcy prawie nie chorowali. Ubiegłoroczną wigilię
obchodzili z całą rodziną w domu rodziców. Maluchy na pewno pamiętają
Gwiazdora, smakołyki i tą niesamowitą atmosferę towarzyszącą im tego dnia. Jak
ma dzisiaj spojrzeć w ich smutne buźki? Jak im wytłumaczy, że nie będzie z nimi
dziadków i reszty rodziny. Ledwo dwa tygodnie minęły od czasu kiedy ich
wszystkich wywieźli nie wiadomo gdzie. Musieli się spakować w 15 minut,
nieważne czy to byli staruszkowie czy małe dzieci. Widział siostrę z roczną
córeczką odjeżdżającą na odkrytym wagonie pociągu. Widział też siną twarz ojca,
którego chore serce mogło nie wytrzymać tułaczki. Jemu udało się uniknąć
wysiedlenia tylko dlatego, że nie mieszkał z rodzicami. W sumie nie wiadomo co
lepsze: dzielić los razem z nimi czy pozostać tutaj. Gdyby Niemcy zabrali
również jego i dzieci byliby przynajmniej z rodziną… Najgorsza jest ta
niepewność. Dokąd ich wywieźli? Czy żyją?
Śnieg padał coraz mocniej.
Adam najchętniej rzuciłby rower do rowu. Szedłby wtedy dwa razy szybciej. Ale
na to sobie nie pozwoli. Wiele trudu kosztowało jego pracodawcę, starego Niemca,
żeby zdobyć pozwolenie na ten środek transportu dla Polaka. Jeszcze we wrześniu
zarekwirowano mieszkańcom Swarzędza wszystkie rowery, radioodbiorniki i aparaty
fotograficzne. Według nowych władz Polacy nie zasługiwali na posiadanie takich
luksusów. Adamowi udało się znaleźć pracę u dawnego znajomego ojca w
ogrodnictwie. Dzięki temu jakoś udaje mu
się wykarmić dzieci. Do kartkowych przydziałów może dodać ziemniaki i marchew,
którą dostaje od czasu do czasu po starej znajomości.
Spojrzał na mijany dom. Przez
gęsto padające płatki zobaczył w oknie światło. Z komina unosił się dym.
Mężczyzna zatęsknił za domowym ciepłem. A jeszcze przedwczoraj tliła się w jego
sercu maleńka iskierka. Była osoba, która pojawiła się w jego mrocznym życiu i
dała nadzieję na odmianę losu. Przyjechała ze wsi do swojej ciotki, sąsiadki
Adama i od razu wszystkim zrobiło się raźniej. Dzieci paplały tylko o cioci
Zosi, która opowiadała im bajki i robiła ludziki z kasztanów. Z jakichś resztek
kolorowego papieru, który został z
dobrych czasów, zrobili kilkumetrowy łańcuch na choinkę. Zosia i jej
ciotka bardzo Adamowi pomagały. Dzięki nim chłopcy nie musieli całymi dniami siedzieć
sami w zimnym mieszkaniu. W nieszczęściu ludzie się do siebie zbliżają.
Kilka dni temu, kiedy
wychodził do pracy, Zosia go dogoniła.
- Panie Adamie, niech pan poczeka! Idę po
mleko, to kawałek możemy przejść razem.
Przez chwilę szli w milczeniu jakby bali się
zakłócić ciszę przerywaną tylko skrzypieniem śniegu pod nogami.
- Pani pewnie niedługo wyjedzie? Święta za
kilka dni, rodzice na pewno czekają…
- Jeżeli pan chce, to nie pojadę…
Adam przez chwilę popatrzył jej prosto w oczy
- Chcę...
I tyle było jego radości. Następnego dnia Zosia
wyjechała. Nawet nie miał do niej żalu. Rozumiał, że przemyślała wszystko i
wystraszyła się związku z mężczyzną obarczonym dziećmi. Bolało go jednak, że
odeszła bez słowa. Adam nie był pewien czy jego podły stan ducha bardziej
powodowała okropna rzeczywistość wokół, czy brak tej dziewczyny w pobliżu.
Dotarł w końcu do miasteczka.
Śnieg nadal sypał z taką siłą, że właściwie musiał iść na pamięć. Widział
światła w mieszkaniach. Ludzie, mimo całego zła dookoła, próbowali spędzić ten
święty czas godnie. Gdzieniegdzie było widać nawet świeczki na choinkach.
Spojrzał w końcu w ciemne okno swojego mieszkania. Serce zakłuło, a oczy zaszły
łzami. Dosyć! W jednej chwili się opanował. Dosyć mazania się! Musi wejść do
domu i nie pokazywać dzieciom co się z nim dzieje.
Poszedł prosto do sąsiadki.
Chłopcy na pewno siedzą u niej od rana. Zbyszek natychmiast zeskoczył z krzesła
i podbiegł do ojca.
- Tata, zobacz jakiego anioła zrobiliśmy!
Ciocia Zosia nas nauczyła!
Znowu ukłucie w sercu.
Mimo biedy, pani Aniela postarała się, żeby do
jej mieszkania zawitała świąteczna atmosfera.
To co najbardziej skojarzyło mu się z Wigilią, to zapachy. Jak tylko
wszedł, poczuł zupę grzybową. Jakie szczęście, że jeszcze w sierpniu zdążyli je
nazbierać i ususzyć. Na stole lśnił biały obrus ze świąteczna porcelaną dla
pięciu osób. No tak. Jedno miejsce dla niespodziewanego gościa. Nawet dzieci
zostały ubrane w świąteczne ubranka. Adam przypomniał sobie jak podczas ich
kupowania dziwił się, że żona uparła się na większe rozmiary. „Wystarczą na dłużej”
powiedziała. I miała rację.
- Dwunastu potraw się nie doliczymy, ale
ugotowałam co mogłam. Jest zupa grzybowa, kapusta z grzybami, pierogi z
grzybami i kompot z suszonych owoców. I jeszcze upiekliśmy z chłopcami
pierniczki! – pani Aniela była dumna ze swojego dzieła.
- Ależ to prawdziwa uczta!
- Szkoda, że ciocia Zosia wyjechała! – słowa
syna znów zabolały mężczyznę. Ale skąd dzieci mogły wiedzieć co czuł?
Do drzwi ktoś cicho zapukał. Weszła postać
owinięta w gruba chustę z wielkim tobołkiem w ręce. Adamowi zrobiło się ciepło
na sercu.
- Ciocia Zosia! – dzieci rzuciły się witać
swoją ulubienicę.
Kobieta z ulgą położyła ciężki worek na
kuchennym stole.
- No, teraz możemy urządzać święta! –
uśmiechnęła się do Adama.
- O matko, masło! Ja od trzech miesięcy masła
nie widziałam. I ser i wędliny! Tyle dobra! – pani Aniela zdążyła zajrzeć do
tobołka.
- A dla dzieci – słodkie jabłka i konfitury. I
jeszcze dla wszystkich życzenia od mamy – dokończyła wyliczanie Zosia.
Pani Aniela wyjęła z kredensu papierowe zawiniątko.
- Mam tutaj coś, bez czego nie byłaby to
prawdziwa Wigilia. Organista piekł i
roznosił w tajemnicy.
Delikatnie odwinęła papier i wszyscy zobaczyli
bielutki opłatek.