sobota, 22 lutego 2014

Nie takie straszne życie batiara

Postanowiłam  odpocząć nieco od historii Ewy i dla relaksu wrócić do tematu przedwojennego kina. Zdaje się, że nie wspominałam jeszcze filmów z udziałem najbardziej znanych batiarów : Szczepka i Tońka (wg Wikipedii – batiar to gwarowe określenie "człowieka ulicy" lwowskiej). Zaznaczę od razu, że batiarami to oni byli tylko w ówczesnych mediach. A wszystko zaczęło się w 1933 roku, kiedy po raz pierwszy ze Lwowa poszła w eter audycja radiowa „Wesoła lwowska fala”. Ponieważ radio było w tym czasie najważniejszym medium a bohaterowie audycji – świetnymi komikami, ulice polskich miast w każdą niedzielę o godzinie 21 pustoszały. Dodam, że program miał zasięg ogólnokrajowy. Najbardziej znane postaci wesołej fali to Szczepko (Kazimierz Wajda) i Tońko (Henryk Vogelfänger).  Żeby było śmieszniej, w prywatnym życiu panowie nie byli wcale ludźmi ulicy, a jeden z nich to znany lwowski adwokat. W dodatku ten, który w tym duecie zawsze grał tego mniej rozgarniętego. 
Pozory często mylą.  
  W tworzeniu swoich postaci panowie posłużyli się zasadą kontrastu, który jest podstawą umiejętności wywoływania śmiechu - byli duetem mądrali i naiwniaka. 
Zostały nakręcone trzy filmy z ich udziałem, ale jeden („Serce batiara”) uległ zniszczeniu. Dokładnie nikt nie jest w stanie powiedzieć czy zdążono go ukończyć przed wrześniem 1939 roku, czy był wtedy jeszcze na etapie montażu. Faktem jest, że stał się ofiarą wojny i nigdy nie wszedł na ekrany. Wielka szkoda. 
   Po raz pierwszy na wielkim ekranie zobaczono Szczepka i Tońka w roku 1936 w filmie „Będzie lepiej”. Fabuły nie będę opowiadać. Wolę zachęcić do obejrzenia. W rolach głównych, zaraz po batiarach, wystąpili Loda Niemirzanka i Aleksander Żabczyński (początkowo, niczym „brzydula”, oszpecony brodą i okularami). Ważną rolę odegrał też w filmie roczny bobas o jakże wdzięcznym imieniu: Bajbus. Na zachętę proszę obejrzeć sobie ten kawałek. 



Kolejny „lwowski” film „Włóczegi”, powstał w roku 1939. Wątek „romansowy” zagrali w nim Stanisława Stępniówna oraz Zbigniew Rakowiecki (o Zbyszku mam ochotę napisać oddzielny post). 
A tutaj mamy taką krótką instrukcję naprawy radioodbiornika przy pomocy ciekawych narzędzi:
Z tej komedii pochodzą dwie wspaniałe piosenki: „Dobranoc, oczka zmruż” oraz ponadczasowe: „Tylko we Lwowie”. Muzykę do obu filmów, jak i do większości produkcji międzywojennych skomponował oczywiście pan Henryk Wars
Wielkim atutem obu obrazów jest udział w nich dwóch wielkich aktorów drugiego planu: Antoniego Fertnera oraz Stanisław Sielańskiego. Ale ci dwaj panowie to osobny temat.
Reżyserem wszystkich trzech filmów o batiarach był Michał Waszyński. Wielka szkoda, że wojna przerwała jego karierę w Polsce (po wojnie zamieszkał i pracował we Włoszech). We wrześniu 1939 roku został zesłany na Syberię. W 1941 zaciągnął się do Armii Andersa. Wraz z innym znanym reżyserem lat trzydziestych, Konradem Tomem, utrwalił przemarsz wojska na Bliski Wschód. Będąc członkiem wojskowego zespołu filmowego robił też zdjęcia w czasie bitwy pod Monte Cassino.
 Mimo swych okropności, wojna nie przerwała działalności artystycznej Szczepka i Tońka. Trafili przez Rumunię do Francji gdzie wstąpili do Armii Polskiej przy której powstała „Polska Czołówka Teatralna Nr 1”. Bawiąc żołnierzy dosłużyli się stopni podporucznika. Po wojnie, co jest oczywiste, nie wrócili już do Lwowa. Możemy się domyślać, że tęsknota do ukochanego miasta, bez nadziei na jego ujrzenie, była dla nich wielką życiową tragedią.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Jak drzewiej bywało czyli skutki braku internetu



Kilkudniowa przerwa w dostępie do internetu wywołała ogólnorodzinną dyskusję na temat „jak to drzewiej bywało”.  Okazuje się, że wyobraźnia przeciętnego nastolatka nie do końca ogarnia aspekty codziennego życia przed pięćdziesięciu laty. Co innego magiczne sztuki Harrego Pottera lub nieskończona ilość „żyć” po odrąbaniu nam głowy w jakiejś komputerowej grze, a co innego wyobrazić sobie jak wszyscy mieszkańcy kamienicy biegają do wspólnego wychodka na podwórzu (szczególnie przy kilkunastostopniowym mrozie). Swoją drogą jak pięknie ludzie musieli się wówczas integrować czekając pod drzwiami tego przybytku lub stojąc z wiaderkiem przy wspólnym kranie na półpiętrze. Nie trzeba było facebooka, żeby wszelkie informacje lotem błyskawicy obiegały najbliższą okolicę. Jak tej naszej dziatwie wiarygodnie wytłumaczyć, że telewizor był szczytem luksusu, a sąsiedzi traktowali mieszkanie szczęśliwego posiadacza takiego urządzenia jak swego rodzaju świetlicę? Po prostu przychodzili ze swoją wałówką oraz krzesełkiem i oglądali wszystko jak „leciało”. Szczerze mówiąc, wiele tego nie było. Niedawno próbowałam swoim dzieciom uświadomić, że kiedy byłam w ich wieku nie było czegoś takiego jak pilot do telewizora. Owszem, do wiadomości przyjęli, ale wyobrazić sobie trudno. Komu chciałoby się podchodzić, żeby włączyć lub ściszyć odbiornik?   A właśnie, że się chciało! Fakt, że często funkcje dzisiejszego pilota spełniały dzieci. Bywały jednak wyjątki - podobno mój dziadek pod koniec lat sześćdziesiątych był posiadaczem super nowoczesnego sprzętu – telewizora z pilotem na kabelku! Niestety osobiście nie miałam szczęścia tego cuda widzieć. Dziadek, nie wstając z tapczanu, mógł sobie robić głośniej lub ciszej, a nawet jaśniej lub ciemniej. Kanałów zmieniać nie mógł. Ale to nie miało w sumie większego znaczenia ponieważ wtedy program był tylko jeden (kolejny niewyobrażalny fakt).

Takie nierealne elementy codziennego życia sprzed lat można by wymieniać w nieskończoność.  Moje własne dzieci o młodości dziadków mówią, że to zacofanie i średniowiecze. Może i tak, ale przychodzi mi do głowy taki piekielny pomysł. Obóz przetrwania.  Ale nie taki w lesie. Przecież, dzięki telewizji, każde dziecko wie jak w nim przeżyć. Zamiast tego zamknąć obozowiczów w kamienicy z węglowymi piecami, bez łazienek, kaloryferów, telewizji, że o internecie nie wspomnę. Powiedzmy, że dla rozrywki dałoby im się radio.  Niech mają. To by był eksperyment! Ciekawe czy wytrzymaliby tydzień! :)

wtorek, 11 lutego 2014

Miniaturowy świat

Czy świat może się zmieścić na 250 metrach kwadratowych? Wiadomo, że nie.  Okazuje się jednak, że na tych 250 m mieści się dużo więcej niż możemy sobie wyobrazić. Mosty, tunele, góry, jeziora, miasta, wioski, dworce, lotniska, centra handlowe i rozrywkowe, biura, fabryki. Jednak przede wszystkim ludzie. Ludzie w najróżniejszych sytuacjach. Pracują, wypoczywają, bawią się, podróżują i robią mnóstwo innych rzeczy. I to wszystko na tych 250 metrach! Zapytacie gdzie. Otóż w podpoznańskim Borówcu. Tam właśnie ludzie, którym nie zabrakło wyobraźni, stworzyli (a właściwie cały czas tworzą)  imponującą makietę kolejową, którą za jedyne 15 złotych można oglądać do woli. Świetny sposób na spędzenie wolnego czasu z całą rodziną. Polecam! A na zachętę obejrzyjcie kilka zdjęć :)