piątek, 19 grudnia 2014

Wigilia

******************************************************
Wszystkim odwiedzającym bloga chciałabym życzyć spokojnych rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. 
Do życzeń dołączam mały upominek - opowiadanie wigilijne, które można również przeczytać w świątecznym numerze "Tygodnika Swarzędzkiego".
******************************************************

Koła roweru grzęzły w grubej warstwie śniegu. Rano, kiedy Adam wyjeżdżał do pracy nic nie zapowiadało tak obfitych opadów. Tymczasem, kilka kilometrów, które musiał przejść zamieniło się w prawdziwą drogę przez mękę. Do tego myśli mężczyzny były niewesołe. W sumie to wcale nie miał ochoty wracać do domu. Nie wiedział jak ma spojrzeć w oczy swoim dzieciom, które zawsze czekały na ten jeden dzień w roku z radością. A dzisiaj? Z czego się cieszyć? Rok 1939 nie szczędził Adamowi ciosów. Wiosną zmarła jego żona zostawiając go z dwójką maluchów. Zabrało ją zapalenie płuc. Gdyby rok temu ktoś powiedział Adamowi, że jego życie będzie teraz tak wyglądało, wyśmiałby go. Razem z ojcem prowadził warsztat stolarski i powodziło im się całkiem przyzwoicie. Chłopcy prawie nie chorowali. Ubiegłoroczną wigilię obchodzili z całą rodziną w domu rodziców. Maluchy na pewno pamiętają Gwiazdora, smakołyki i tą niesamowitą atmosferę towarzyszącą im tego dnia. Jak ma dzisiaj spojrzeć w ich smutne buźki? Jak im wytłumaczy, że nie będzie z nimi dziadków i reszty rodziny. Ledwo dwa tygodnie minęły od czasu kiedy ich wszystkich wywieźli nie wiadomo gdzie. Musieli się spakować w 15 minut, nieważne czy to byli staruszkowie czy małe dzieci. Widział siostrę z roczną córeczką odjeżdżającą na odkrytym wagonie pociągu. Widział też siną twarz ojca, którego chore serce mogło nie wytrzymać tułaczki. Jemu udało się uniknąć wysiedlenia tylko dlatego, że nie mieszkał z rodzicami. W sumie nie wiadomo co lepsze: dzielić los razem z nimi czy pozostać tutaj. Gdyby Niemcy zabrali również jego i dzieci byliby przynajmniej z rodziną… Najgorsza jest ta niepewność. Dokąd ich wywieźli? Czy żyją?
Śnieg padał coraz mocniej. Adam najchętniej rzuciłby rower do rowu. Szedłby wtedy dwa razy szybciej. Ale na to sobie nie pozwoli. Wiele trudu kosztowało jego pracodawcę, starego Niemca, żeby zdobyć pozwolenie na ten środek transportu dla Polaka. Jeszcze we wrześniu zarekwirowano mieszkańcom Swarzędza wszystkie rowery, radioodbiorniki i aparaty fotograficzne. Według nowych władz Polacy nie zasługiwali na posiadanie takich luksusów. Adamowi udało się znaleźć pracę u dawnego znajomego ojca w ogrodnictwie. Dzięki temu jakoś  udaje mu się wykarmić dzieci. Do kartkowych przydziałów może dodać ziemniaki i marchew, którą dostaje od czasu do czasu po starej znajomości.

Spojrzał na mijany dom. Przez gęsto padające płatki zobaczył w oknie światło. Z komina unosił się dym. Mężczyzna zatęsknił za domowym ciepłem. A jeszcze przedwczoraj tliła się w jego sercu maleńka iskierka. Była osoba, która pojawiła się w jego mrocznym życiu i dała nadzieję na odmianę losu. Przyjechała ze wsi do swojej ciotki, sąsiadki Adama i od razu wszystkim zrobiło się raźniej. Dzieci paplały tylko o cioci Zosi, która opowiadała im bajki i robiła ludziki z kasztanów. Z jakichś resztek kolorowego papieru, który został z  dobrych czasów, zrobili kilkumetrowy łańcuch na choinkę. Zosia i jej ciotka bardzo Adamowi pomagały. Dzięki nim chłopcy nie musieli całymi dniami siedzieć sami w zimnym mieszkaniu. W nieszczęściu ludzie się do siebie zbliżają.
Kilka dni temu, kiedy wychodził do pracy, Zosia go dogoniła.
- Panie Adamie, niech pan poczeka! Idę po mleko, to kawałek możemy przejść  razem.
Przez chwilę szli w milczeniu jakby bali się zakłócić ciszę przerywaną tylko skrzypieniem śniegu pod nogami.
- Pani pewnie niedługo wyjedzie? Święta za kilka dni, rodzice na pewno czekają…
- Jeżeli pan chce, to nie pojadę…
Adam przez chwilę popatrzył jej prosto w oczy
- Chcę...
I tyle było jego radości. Następnego dnia Zosia wyjechała. Nawet nie miał do niej żalu. Rozumiał, że przemyślała wszystko i wystraszyła się związku z mężczyzną obarczonym dziećmi. Bolało go jednak, że odeszła bez słowa. Adam nie był pewien czy jego podły stan ducha bardziej powodowała okropna rzeczywistość wokół, czy brak tej dziewczyny w pobliżu.
Dotarł w końcu do miasteczka. Śnieg nadal sypał z taką siłą, że właściwie musiał iść na pamięć. Widział światła w mieszkaniach. Ludzie, mimo całego zła dookoła, próbowali spędzić ten święty czas godnie. Gdzieniegdzie było widać nawet świeczki na choinkach. Spojrzał w końcu w ciemne okno swojego mieszkania. Serce zakłuło, a oczy zaszły łzami. Dosyć! W jednej chwili się opanował. Dosyć mazania się! Musi wejść do domu i nie pokazywać dzieciom co się z nim dzieje.
Poszedł prosto do sąsiadki. Chłopcy na pewno siedzą u niej od rana. Zbyszek natychmiast zeskoczył z krzesła i podbiegł do ojca.
- Tata, zobacz jakiego anioła zrobiliśmy! Ciocia Zosia nas nauczyła!
Znowu ukłucie w sercu.
Mimo biedy, pani Aniela postarała się, żeby do jej mieszkania zawitała świąteczna atmosfera.  To co najbardziej skojarzyło mu się z Wigilią, to zapachy. Jak tylko wszedł, poczuł zupę grzybową. Jakie szczęście, że jeszcze w sierpniu zdążyli je nazbierać i ususzyć. Na stole lśnił biały obrus ze świąteczna porcelaną dla pięciu osób. No tak. Jedno miejsce dla niespodziewanego gościa. Nawet dzieci zostały ubrane w świąteczne ubranka. Adam przypomniał sobie jak podczas ich kupowania dziwił się, że żona uparła się na większe rozmiary. „Wystarczą na dłużej” powiedziała. I miała rację.
- Dwunastu potraw się nie doliczymy, ale ugotowałam co mogłam. Jest zupa grzybowa, kapusta z grzybami, pierogi z grzybami i kompot z suszonych owoców. I jeszcze upiekliśmy z chłopcami pierniczki! – pani Aniela była dumna ze swojego dzieła.
- Ależ to prawdziwa uczta!
- Szkoda, że ciocia Zosia wyjechała! – słowa syna znów zabolały mężczyznę. Ale skąd dzieci mogły wiedzieć co czuł?
Do drzwi ktoś cicho zapukał. Weszła postać owinięta w gruba chustę z wielkim tobołkiem w ręce. Adamowi zrobiło się ciepło na sercu.
- Ciocia Zosia! – dzieci rzuciły się witać swoją ulubienicę.
Kobieta z ulgą położyła ciężki worek na kuchennym stole.
- No, teraz możemy urządzać święta! – uśmiechnęła się do Adama.
- O matko, masło! Ja od trzech miesięcy masła nie widziałam. I ser i wędliny! Tyle dobra! – pani Aniela zdążyła zajrzeć do tobołka.
- A dla dzieci – słodkie jabłka i konfitury. I jeszcze dla wszystkich życzenia od mamy – dokończyła wyliczanie Zosia.
Pani Aniela wyjęła z kredensu  papierowe zawiniątko.
- Mam tutaj coś, bez czego nie byłaby to prawdziwa Wigilia.  Organista piekł i roznosił w tajemnicy. 
Delikatnie odwinęła papier i wszyscy zobaczyli bielutki opłatek.