Adwent
szybciutko zbliża się ku szczęśliwemu końcowi. Podejrzewam, że Panie spędzają sporo czasu w swoich kuchniach. Jednak mam nadzieję, że żadna z nas nie będzie żałowała tych godzin, a kiedy już zrobimy te wszystkie makowce, pierniki, karpie i grzybki będziemy mogły usiąść przy rodzinnym
stole i cieszyć się rodzinną świąteczną atmosferą. A jak znajdziecie wolną chwilkę to zapraszam do poczytania kolejnej gwiazdkowej historii.
Józio spoglądał na świat przez małe,
pomalowane przez mróz, okienko. Wokół było spokojnie. Zupełnie jakby biały
śnieg przykrył całe zło, które panowało wokół. W jego siedmioletniej głowie
kłębiły się myśli. Minęły niespełna dwa tygodnie jak bezpieczny dziecięcy świat
chłopca zawalił się. Józio z dziadkiem
lepili właśnie długi papierowy łańcuch na choinkę, mama usypiała jego malutką
siostrę, a babcia szykowała kolację kiedy do drzwi załomotali policjanci. To
był najstraszniejszy moment w dotychczasowym krótkim życiu chłopca. Gorszy
nawet od pożegnania z tatą odjeżdżającym do swojej jednostki. Wtedy, mimo
niepokoju, był dumny ze swojego ojca. Wierzył, że razem z innymi polskimi
żołnierzami, nie pozwoli przyjść Niemcom. Nie udało się. Niemcy przyszli, a po
tacie słuch zaginął. Jednak wszyscy wierzyli, że wróci do domu.
Ósmego grudnia 1939 roku cały
poukładany świat Józia i jego rodziny legł w gruzach. Musieli spakować się w 15
minut i opuścić swój ukochany dom. Co można zabrać w kwadrans? Szczególnie
kiedy nie wiadomo jak długo potrwa podróż i jaki jest jej cel. Mama musiała nieść
małą Zosię zawiniętą w pierzynę, a Józio z dziadkami dźwigali tobołki. W sali
Schleicherta przy Rynku okazało się, że w ten sam sposób potraktowano ponad sto
swarzędzkich rodzin. Dowiedzieli się, że mają jechać na wschód do Generalnej
Guberni, a w ich domach będą mieszkać niemieckie rodziny. Dzieci i kobiety
płakały, mężczyźni próbowali stawiać opór, ale nic nie wzruszało oprawców.
Załadowali ludzi na ciężarówki i zawieźli do Pobiedzisk gdzie podstawiono
towarowe wagony i ruszono w dalszą drogę. Józio, przytulony do mamy, nie mógł
opanować drżenia. Był zmęczony, przemarznięty i wystraszony. Bardzo chciał
dotrzymać słowa danego tacie i opiekować się mamą. Starał się jak mógł. Jednak
inaczej jest we własnym bezpiecznym domu, a inaczej w tym strasznym wagonie,
który nie wiadomo dokąd zmierza.
Kiedy otwarto drzwi wagonu nieszczęsnych pasażerów oślepiła wszechobecna biel śniegu. Dopiero
po chwili dojrzeli na horyzoncie zarys domów i cienkie smugi dymu wydobywające
się z kominów. Musieli jeszcze przebrnąć zasypaną śniegiem dwukilometrową
drogę, żeby dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Idąc przez wieś czuli na sobie
wzrok jej mieszkańców. W każdym niemal oknie widzieli zaciekawione twarze.
Izba,
w której mieli zamieszkać była tak samo zimna jak wagon, z którego niedawno
wysiedli. Gospodarze nawet nie chcieli otworzyć drzwi do „swojej” części domu.
Zresztą nikt się za bardzo nie dziwił. Kto byłby zadowolony z takich
nieproszonych gości? Próba zdobycia drewna przez dziadka spełzła na niczym.
Został przegoniony i nazwany złodziejem. Jego chore serce ciężko to zniosło.
Tym bardziej, że lekarstwa właśnie się skończyły.
Józek znalazł sposób,
żeby pomóc mamie i babci. Razem z kilkoma swarzędzkimi kolegami, mieszkającymi
teraz w sąsiednich domach, zaczęli chodzić do lasu po chrust. Z mrozem sobie
jakoś poradzili, gorsza sprawa była z głodem. Kiedy skończyły się zapasy
zabrane z domu, ludzie zaczęli wymieniać wszystko co miało jakąś wartość, na
jedzenie. Jakoś trzeba było sobie radzić.
Zatopiony w myślach Józek
nawet nie zauważył, że za oknem zapadł zmierzch. Wspominał rodzinny dom.
Dokładnie rok temu siedzieli wszyscy przy wigilijnym stole: babcia, dziadek,
mama, tata, maleńka Zosia i on. Później przyszli wujkowie i ciocie z kuzynami.
Siedzieli do północy przy choince i było im bardzo wesoło i ciepło. Dzisiaj
cieszą się ze zwykłego bochenka chleba, który mamie udało się zdobyć. Każdy ich
dzień jest walką o przetrwanie. Przy życiu ludzi trzyma tylko myśl o wiośnie. Dziadek
mówił Józiowi, że wiosną na pewno alianci zaatakują Niemców i pogonią ich z
Polski. Wtedy na pewno wróci tata! Łzy popłynęły po policzkach chłopca. Łzy
bezsilności, strachu, głodu…
Nagle otwarły się drzwi i
stanął w nich gospodarz. Ogarnął wzrokiem wymizerowanych ludzi mówiąc:
„Tak myślę... jak mamy tu
razem żyć, to nie ma co się boczyć i obchodzić z daleka. To nie wasza wina, że
was tu przyniosło. Jest Wigilia – zapraszam do nas. Podzielimy się tym co jest
i raźniej będzie.”
Tej nocy, wraz z dymem
kominów, do nieba popłynęły słowa kolędy śpiewane wspólnie przez miejscowych i
przybyszów:
„Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony!”
Pan niebiosów obnażony!”
Rysunki wykonała Halina Staniewska.
Tekst ukazał się w świątecznym wydaniu "Tygodnika Swarzędzkiego" 17 grudnia 2015 r.