czwartek, 31 stycznia 2013

Podziękowanie



Kochani! 
Wyniki ogłoszone. Chciałabym serdecznie podziękować za wszystkie oddane głosy. Odnieśliśmy razem wielki sukces. Wprawdzie do czołówki daleko, ale patrząc w drugą stronę – pokonaliśmy w głosowaniu dokładnie 500 blogów! Na 547 zgłoszonych w kategorii „Literackie i kulturalne” blog „Moje podróże w czasie, czyli…” znalazł się na 47 pozycji. Całkiem nieźle, zważywszy na fakt, że jest jeszcze niemowlęciem -„stuknęły” mu niedawno dwa miesiące.
Główny cel  
 - znalezienie nowych czytelników - 
został osiągnięty. 
Codziennie odwiedza „mnie” 30 - 40 osób, a czytelnik jest najważniejszy. Do szczęścia brakuje mi tylko komentarzy pod moimi postami. Nieważne czy będą miłe, ważne, żeby teksty wzbudzały emocje u czytelników, a komentarze są miarą tych emocji.
Zachęcam do komentowania i jeszcze raz serdecznie dziękuję za głosy!

sobota, 26 stycznia 2013

Blog Roku!



Jeżeli chcesz zagłosować wyślij sms o treści G00785 na numer 7122!
Koszt smsa wynosi 1,23 zł.
Głosowanie trwa do 31 stycznia.
Z góry dziękuję za pomoc!!

czwartek, 24 stycznia 2013

Martwa cisza



Byłam dzisiaj na spacerze nad „moim” jeziorem. Pięknie… Ale nieco smutno. Trudno nie zauważyć różnicy między tak zwanymi „naszymi czasami”, a czasami obecnymi. Owszem, okolica nadal cudna, może nawet bardziej – drzewa urosły, postawiono nowy pomost i utwardzono ścieżkę. To czego brakuje to wrzawa piski i krzyki. Kiedy my mieliśmy ferie, górki były oblegane saneczkarzami, a na tafli jeziora, niczym u Konopnickiej, razem z przyjaciółmi sunęliśmy „równo, równo jak po stole na łyżewkach w dal…”. Ale może właśnie ta dziwna cisza spowodowała, że przypomniało mi się pewne wydarzenie z przeszłości, o którym kiedyś słyszałam. Nawet czytałam gdzieś czyjeś wspomnienia na ten temat, ale nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć gdzie i kiedy. Spróbuję opowiedzieć…

            Nowy rok 1926 był bardzo mroźny. Idąc z liczną rodziną ośnieżoną ścieżką, pan Antoni, mimo wcześniejszych wątpliwości, był zadowolony, że spełnił marzenia synów i dał się namówić na sprezentowanie im łyżew. Widząc ich radość na twarzach, kiedy znaleźli obiekty pożądania pod choinką, stwierdził, że jednak dobrze zrobił. W końcu Walerek ma już 15 lat, a Romek – 14. Duże chłopaki. Może jest trochę zbyt ostrożny? Po prawdzie to ma powody. Jednego syna już stracił przez nieostrożność. Gdyby chłopak się dobrze rozejrzał, to na pewno nie wszedłby prosto pod jadący pociąg. Minęło już kilka lat. Łzy obeschły… Zostało mu jeszcze dwóch synów i o ich przyszłości musi myśleć. Któryś z nich na pewno obejmie kiedyś fabrykę.
Goście nie dali się długo namawiać na spacer. Po pysznym noworocznym obiedzie to było wręcz wskazane. Chłopcy nie mogli się doczekać kiedy staną w swoich łyżwach na lodowej tafli. Mróz trzymał od prawie dwóch tygodni. Warunki idealne. Schodząc ścieżką koło kościoła usłyszeli śpiew – to chór świętej Cecylii dawał dzisiaj koncert kolęd. Słońce było dość nisko. Drzewa wyglądały jakby ktoś oblepił je białym puchem. Śnieg skrzypiał pod nogami. Wśród ogólnej wesołości dotarli do brzegu jeziora. Lód był idealny – śnieg dawno nie padał i tafla była gładka. Gromadka dzieciaków ślizgała się na butach robiąc straszna wrzawę. Z zaciekawieniem gapiły się kiedy Walerek i Romek przykręcali swoje łyżwy i stawiali pierwsze kroki na lodzie. Rodzina stanęła blisko brzegu obserwując wyczyny chłopców. Dzieciarnia wróciła do swojej ślizgawki. Pan Antoni z dumą patrzał na swoich synów, którym jazda szła całkiem nieźle. Zataczali koła coraz bardziej oddalając się od brzegu. Pierwszego trzasku nawet nie usłyszał wśród pisków dzieciarni przy brzegu. Jednak zauważył, że coś jest nie tak. Romek nagle się zatrzymał i chwycił brata za rękę. Po chwili wszyscy usłyszeli dźwięk pękającego lodu. Spojrzeli z przerażeniem na chłopców. Byli daleko. Mężczyźni ruszyli w ich stronę z zamiarem ratowania. Kobiety zaczęły krzyczeć. Sparaliżowani strachem chłopcy stali nieruchomo trzymając się za ręce. Ich walka o życie nie trwała długo. Przez kilka minut szamotali się próbując wydostać z lodowatej wody. Po chwili zapanowała cisza. Martwa cisza. Nawet dzieciarnia przy brzegu nie wydała żadnego dźwięku…

W 1926 roku pod załamanym lodem zginęło dwóch synów właściciela swarzędzkiej fabryki krzeseł, Antoniego Tabaki. Walerian i Roman Tabaka spoczywają tuż obok kościoła św. Marcina. Ich rodzice zginęli w niemieckich obozach koncentracyjnych.  Fabryka Tabaki została po wojnie upaństwowiona i przez wiele lat znana była jako Swarzędzkie Fabryki Mebli. W tej chwili to tylko kilka zrujnowanych budynków...

piątek, 18 stycznia 2013

Ferie


Ferie – słodki czas laby. Pozazdrościłam moim dzieciom i wzięłam sobie urlop. A co?! Przypomniały mi się stare szkolne lata, kiedy to przez dwa zimowe tygodnie można było bezkarnie poleżeć do południa w łóżku, pooglądać telewizję (chociaż z tym był pewien kłopot – poza „Teleferiami” przed południem w TV nic nie było); mogłam też bez ograniczeń czytać moje ukochane książki. Pomyślałam, że teraz też tak będzie. O ludzka naiwności! Spanie do południa już mnie przestało bawić. Nikt mnie nie namawia, a biegnę rano po bułeczki. W ten sposób zabijam chyba swoje wyrzuty sumienia dręczące mnie z powodu szybkich pobieżnych śniadań, na które moje dzieci są skazane w dni szkoły. Telewizji oglądać nie mam czasu. No bo kiedy? Dzień składa się ze stałych czynności: zakupów, prania, prasowania, gotowania, mycia naczyń (ciągle nie mogę rodziny przekonać, że zmywarka jest mi niezbędna). Kiedy z tą codziennością już się uporam to, żeby się nie nudzić zapewne, wymyślam sobie jakieś bardziej hardkorowe zajęcie  typu porządki w szafach. Jedyny punkt mojego śmiałego feriowego planu, który udaje się realizować to czytanie. Czytam wieczorami. Ale to w zasadzie robię również wtedy kiedy nie mam urlopu…
Jedynym sposobem na wypoczynek byłby pewnie wyjazd daleko od domu. Niestety do wyjazdów zimą nikt mnie nie przekona. Kiedy ostatnio spędziłam ferie zimowe w górach, a było to jakieś 20 lat temu, to odchorowywałam tę przygodę do kwietnia. A zastrzyki, które mi wówczas zaaplikowano czuję do dziś na zmianę pogody. To dopiero trwała pamiątka z wakacji. O nie! Nie powtórzę tego błędu. Zresztą nie ma problemu bo i tak mnie nie stać, a na tani wyjazd do rodziny też nie mam co liczyć. O ile dobrze pamiętam ze szkoły, jeszcze w 1939 roku około 70% Polaków mieszkało na wsi. Dlaczego moi przodkowie, od pokoleń, uparli się być w mniejszości i mieszkać w mieście? Pewnie mi na złość. Skutek jest taki, że nie mam nawet do kogo dzieci wysłać na ferie czy wakacje. Pamiętam, że w dzieciństwie bardzo zazdrościłam koleżankom wyjeżdżającym do babć.  Cóż zrobić? Nie każdy ma lekko.
Ale ogólnie nie jest źle. Jeszcze pół roku i będzie okazja do kolejnej laby. Wtedy już na pewno będę spać do południa, oglądać telewizję i czytać moje ukochane książki…

wtorek, 15 stycznia 2013

Bożydar - znaczy dar od Boga


Co powiecie na odrobinę historii polskiego filmu? Kiedy w dzieciństwie ktoś mi zaczynał opowiadać o czasach przedwojennych, przed moimi oczami stawał obraz smutnych, znudzonych ludzi, siedzących przy świeczkach, a w najlepszym wypadku – przy lampie naftowej. Później odkrywałam kolejne fakty, które przeczyły tej teorii. Okazało się, że nie dość, że znali elektryczność, to jeszcze słuchali radia i chodzili do kina!! W dodatku, podobnie jak ja w latach osiemdziesiątych niecierpliwie czekałam na gazetę z plakatem Limahla, tak w latach trzydziestych, nastolatki wypatrywały fotografii czołowego amanta polskiego kina, Aleksandra Żabczyńskiego. A ten amant to nie była jakaś nudna postać. Otóż Darek (tak tak nie Olek, a Darek - zdrobnienie od imienia Bożydar) miał bardzo ciekawy życiorys. Urodził się dokładnie na przełomie wieków – w roku 1900 jako syn rosyjskiego oficera (później generała w wojsku polskim). Najpierw ukończył Szkołę Podchorążych w Poznaniu, później rozpoczął studia prawnicze w Warszawie. Jego przeznaczeniem było jednak aktorstwo. Po latach wspominał, że na początku uważał aktorów za ludzi z innej planety (dzisiaj powiedziałby - kosmitów) i nie wiedział co mówić kiedy po raz pierwszy znalazł się w ich środowisku. Szybko mu jednak to onieśmielenie musiało przejść ponieważ już w 1926 roku zadebiutował w filmie („Czerwony błazen”).
Mam nadzieję, że ktoś oprócz mnie pamięta Żabczyńskiego z komedii, z których pochodzą ponadczasowe przeboje muzyczne. Właściwie nie było filmu, któremu nie towarzyszyłaby piosenka – późniejszy szlagier (tak wtedy nazywano hit). Scenariusze filmów niejednokrotnie były pisane specjalnie dla Żabczyńskiego. Najbardziej znane tytuły z jego udziałem to: "Manewry miłosne", "Ada, to nie wypada", "Jadzia", "Pani minister tańczy", "Zapomniana melodia", "Sportowiec mimo woli". 
Miłą odmianą było udzielenie głosu królewiczowi w disneyowskiej „Królewnie Śnieżce” z 1937 roku (kto by się spodziewał, że polski dubbing już wtedy był na wysokim poziomie?):

Po wybuchu II Wojny Światowej, Żabczyński, jako oficer Wojska Polskiego wziął udział w kampanii wrześniowej. Po internowaniu na Węgrzech był jednym z organizatorów ucieczki z obozu, po czym dotarł do Francji i wstąpił do polskiej armii. Warto wspomnieć, że został ranny w bitwie pod Monte Cassino, po czym odznaczono go Krzyżem Walecznych. W 1947 roku został zdemobilizowany i wrócił z Wielkiej Brytanii do kraju. Nie wiadomo czy nie chciał już grać w filmach, czy też nie było dla niego propozycji. Trudno zresztą wyobrazić sobie człowieka, o którym mówiono, że wygląda jakby urodził się w garniturze, podającego cegły w drelichach i berecie. Wszak wcześniej wcielał się wyłącznie w role bogatych szlachciców lub przemysłowców, a  o jego kulturze i grzeczności krążyły przed wojną anegdoty. Po wojnie grywał już tylko w warszawskich teatrach i występował w Polskim Radiu
Jego serce nie wytrzymało i przestało bić w 1958 roku. Został pochowany na na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. Co jeszcze można dodać? Może tylko mały fragment „Zapomnianej melodii”?:


W tekście wykorzystałam informacje pochodzące z książki pana Stanisława Janickiego "W starym polskim kinie" z 1985 roku.


czwartek, 10 stycznia 2013

moje zmagania z piórem

Od kilku lat próbuję coś sensownego napisać. Czynię różne próby i wysiłki. Moim największym wrogiem jest brak czasu i pewnie dlatego wiele rzeczy leży w „szufladzie” i czeka na zakończenie. W obawie przed wszystkożrącymi myszami postanowiłam szufladę przewietrzyć i coś z niej wyjąć. To takie opowiadanko o pewnej starszej pani, której życie wcale się nie kończy, a może wręcz przeciwnie? Nie wiem bo zakończenia jeszcze nie wymyśliłam. Będę umieszczać fragmenty w postaci postów jednocześnie dopisując je w zakładce „czytelnia”. Zapraszam do czytania i komentowania.  

Anna
Anna miała wrażenie, że dookoła stoi tłum ludzi. Czuła ich obecność, ale nie widziała nikogo. Słyszała jakiś głos. Wiedziała, że to modlitwa, lecz nie była w stanie skupić się na jej słowach. Jedyne co widziała, to dębowa trumna, która stała tuż przed nią. Zamknięto w niej Henryka, z którym przeżyła prawie 40 lat. Odszedł nagle. Tak nagle, że jeszcze do niej nie całkiem dotarło co się stało. Ciągle jej się wydawało, że kiedy wróci do ich pięknego mieszkania w starej kamienicy, Henryk pocałuje ją w policzek i zapyta czy zaparzyć herbatę. Nigdy nie wyobrażała sobie życia z innym mężczyzną. Tydzień temu jeszcze śmiali się planując wypad w góry z okazji rocznicy ślubu.
         Z zadumy wyrwał ją czyjś dotyk. To Jerzy chwycił jej ramię i delikatnie poprowadził do cmentarnej furtki. Pomógł matce wsiąść do samochodu i pojechali do restauracji. Był chłodny majowy dzień.
- Mamo, ustaliliśmy z Halinką, że odstąpimy ci dwa pokoje w naszym domu. W jednym pokoju zrobimy aneks kuchenny, a po małej przebudowie zrobimy osobne wejście....
- Ale dlaczego mam u was mieszkać? – popatrzyła zdumiona na swojego starszego syna.
- No jak to? Przecież z mieszkania musisz się wyprowadzić. Umowa jest wiążąca. Jestem adwokatem i wiem co mówię.
- Owszem, ale ja przecież mam się dokąd wyprowadzić.
- Co mama ma na myśli? – do rozmowy wtrąciła się Halinka.
- No przecież mam dom.
- Ta szopka na odludziu? – Jerzy nie krył oburzenia – chyba żartujesz? Nie zgadzam się. Dla twojego bezpieczeństwa się nie-zga-dzam!
- Jestem pełnoletnia i nie potrzebuję waszej zgody. A poza tym... jak możesz podejrzewać, że żartuję w takim dniu...
- Mama ma rację... – wtrącił Piotrek, młodszy syn.
- Ty tu nie masz za dużo do powiedzenia – Jerzy zawsze lubił dominować nad bratem – Jesteś daleko i jak coś się mamie stanie to będzie na naszej głowie. Ty ze swojej Szwecji nie przyjedziesz.
- Ależ dzieci – Anna od lat pełniła rolę rozjemcy w sporach między swoimi synami – co miałoby mi się stać?
- No przecież tam nawet lekarza nie ma! W dodatku – samotna starsza pani na takim odludziu to prawdziwy kąsek dla złodziei – Halina postanowiła bronić stanowiska męża.
- Ty mi o wieku nie przypominaj. Do miasteczka jest tylko 5 kilometrów i mam przecież auto. Są też telefony. Poza tym, to wcale nie jest takie zadupie. Dokładnie – 9 gospodarstw i  popegeerowski blok. Jest też sklep i kościół na miejscu. Czego jeszcze może chcieć emerytka?
- Samotność może ci dokuczać... – kochany Piotruś, zawsze się lepiej rozumiała z nim niż z Jurkiem.
- Miało być inaczej, ale to los tak chciał. Całe życie marzyłam o wyniesieniu się z tego miasta. Wasz tata nigdy do końca nie był do tego pomysłu przekonany. Teraz mam wrażenie, że on, w pewnym sensie, uciekł od tej zmiany... – łzy napłynęły jej do oczu, ale siłą woli je powstrzymała.
- I jesteś zdecydowana? – Piotrek chciał się upewnić
- Nie zamierzam rezygnować z marzeń... Nawet jeśli mam je realizować samotnie.
- Jak mama chce. Ale tam na pewno nie będziemy mogli często przyjeżdżać. Mamy pracę, a dzieci – szkołę – nie dawała za wygraną Halinka.
- Jak zatęsknię, to mogę przecież przyjechać do was. Poza tym będę miała internet i możemy się codziennie kontaktować. Zrozumcie – ja potrzebuję tej zmiany! I przestańcie mnie już męczyć! To nie jest najłatwiejszy dzień w moim życiu...
- Skoro jesteś zdecydowana ... – dał za wygraną Jurek.
- Nie jestem jeszcze zgrzybiałą staruszką i nie chcę być dla was ciężarem. Ale teraz potrzebuję waszej pomocy.
- To znaczy?
- Pomocy przy przeprowadzce. Przecież wiecie, że do końca czerwca muszę opuścić mieszkanie.

Ciąg dalszy w zakładce: Czytelnia - ANNA
Zapraszam!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Czego by tu życzyć?

Jak wam się rozpoczął 2013? Do mnie dopiero dzisiaj dotarło, że wstawanie o nieprzyzwoitej porze (6 rano!!) to jest normalka i błogie świąteczno-noworoczne lenistwo musi pójść w niepamięć. Trudno się tak przestawić, ale pora spojrzeć prawdzie w oczy i zakasać rękawy (to tak, żeby było bardziej dramatycznie). W tym roku postanowiłam nie robić żadnych postanowień. Stwierdziłam, że może zadziała to odwrotnie. Skoro nigdy nie udało mi się wypełnić tego co postanowiłam, to może teraz uda mi się zrobić to czego nie postanowiłam. Czy jakoś tak.
Moim marzeniem na nowy rok jest tylko to, żeby Najwyższy dał nam go przeżyć. Wokół tyle chorób i nieszczęść, że życie sprawia wrażenie bardzo kruchego i każdy nowy dzień, tydzień, rok powinien nas cieszyć. Nieważne czy będą złe czy dobre chwile, ale na pewno będzie ciekawie. Jak nam śpiewa Andrzej Sikorowski: „Po drugiej stronie cienia nie ma marzeń, bo spełnione już marzenia”. Zatem nuda! Czym jest człowiek bez marzeń? Wiem, że trochę zawile dziś piszę, ale tak jakoś zebrało mi się na domorosłe filozofowanie.
Podsumowując słowami poetki: „Niech żyje bal!  Bo to życie to bal jest nad bale!”
Życzę zatem wszystkim jak najdłuższego balowania!

piątek, 4 stycznia 2013

Zimowa opowieść - zakończenie


   Kiedy podchodziłam do okna serce mi waliło jak młot. Szyby miejscami pokryte były kwiatami wymalowanymi przez mróz. Przez białe szydełkowane firanki zobaczyłam wnętrze mieszkania.  Pokój jasno oświetlał żyrandol. To na pewno ta lampa, o której opowiadał mi tata. Pamięta z dzieciństwa ten dom i jego gazowe oświetlenie używane jeszcze długo po zainstalowaniu elektryczności.  Moim oczom ukazał się duży stół przykryty białym obrusem. Na stole mnóstwo smakołyków, a wokół niego sporo osób. Najwyraźniej są już po wieczerzy. Kilkuletnia dziewczynka pomaga sprzątać. Buzia jej się nie zamyka. Cały czas coś mówi do kobiety w białym fartuszku. Do pokoju wchodzi pani w długiej spódnicy i ślicznej bluzce z bufiastymi rękawami. Jasny gwint! Przecież ja znam tę kobietę!  To nie może być nikt inny jak prababcia, Elżbieta! Przyglądałam jej się ze sto razy na fotografii. Skoro tak, to któryś z tych dwóch łobuziaków zdejmujących ukradkiem cukierki z choinki, jest moim własnym dziadkiem Czesiem. Drugi to na pewno jego brat Mieciu. Nie mam pojęcia który jest którym. Mała gaduła musi być ich siostrą Kazią. Niesamowite! Brakuje tylko ich taty. Zaraz zaraz… Jest! Siedzi przy stole. Ta sama twarz, te same oczy, które z taką życzliwością spoglądają z fotografii na ścianie mojego pokoju. To jest na pewno pradziadek Jan!
   Wiatr złośliwie sypnął śniegiem z dachu. Brr! Ale zimno.
   Coś się dzieje. Dziadek gasi świeczki na choince. Wszyscy wstają od stołu i szykują się do wyjścia. Schowałam się za załomem domu i obserwowałam jak rozgadane towarzystwo wychodzi z domu. Dużo ich. Może to brat i siostry pradziadka z rodzinami? Idą w kierunku kościoła! Pewnie na Pasterkę. Postanowiłam pójść za nimi. W miarę zbliżania się do kościoła, zbiera się coraz więcej ludzi. Wszyscy się serdecznie pozdrawiają i życzą sobie wesołych świąt. No tak. Na razie Swarzędz jest małym miasteczkiem i wszyscy się tu znają.
   W kościele jest gwarno i duszno. Na szczęście nikt na mnie nie zwraca uwagi. Stanęłam przy drzwiach, w miejscu, z którego mogę wszystkich dobrze widzieć. Dziwny ten kościół. Na zewnątrz taki sam jak w moich czasach. Ale w środku zupełnie inny. Pod koniec lat 60-tych jego wnętrze niestety zostało całkowicie zmienione. To wszystko co mnie otacza wydaje się jakimś snem. Ale szczypanie w rękę nic nie zmienia. Słyszę słowa księdza: „przekażcie sobie znak pokoju.” I w tej samej chwili czuję na sobie czyjś wzrok. To pradziadek! Popatrzeliśmy sobie i poczułam, że on doskonale wie kim jestem. Uśmiechnął się do mnie… O niczym innym nie marzyłam.  

   Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Ocknęłam się i rozejrzałam. Znów jestem na zasypanej śniegiem ulicy. Wokół mrugają te przeklęte chińskie światełka, a obok mnie stoi mój mąż. „Pomyślałem, że podjadę po ciebie, bo jeszcze zginiesz gdzieś w zaspie”. Jak miło. „A wiesz? Dzieci postanowiły zrobić nam niespodziankę i obwiesiły nasz pokój lampkami”. No to pięknie! Genialniejszego pomysłu nie mogli mieć. 
W sumie… niech już będą te lampki. W końcu XXI wiek zobowiązuje, a świata nie zmienimy.