środa, 25 grudnia 2019

Wigilijny Cud

Rys. H. Staniewska


Od samego rana czuć było specyficzną atmosferę, która panowała tylko w jeden dzień w roku. Pani Celina pamiętała już ponad siedemdziesiąt takich dni. Jak daleko sięgała pamięcią, w Wigilię Bożego Narodzenia zawsze od świtu panowała nerwowa krzątanina połączona z niepowtarzalnymi zapachami, a uszy pieściły dźwięki cudownych polskich kolęd płynące z radia lub adapteru.
Siedziała przy oknie balkonowym i obserwowała ludzi spiesznie poruszających się chodnikiem. Robili ostatnie zakupy i pędzili do domów. Inni ładowali do bagażników torby i pakunki chcąc jak najszybciej wyjechać aby uniknąć korków i bezpiecznie dotrzeć do czekających dziadków i ciotek. Nikt nie chodził dzisiaj z pustymi rękami. Tylko pogoda nie bardzo dopisywała. Wielkie krople deszczu uderzały w szybę natychmiast spływając nierównym strumieniem w dół, podobnie jak łzy na policzkach pani Celiny.  Od rana wspominała swoje święta. Najpierw te z dzieciństwa. Mimo smutnej powojennej rzeczywistości – radosne. Dziecku nie brakowało tego czego nie znało. Nigdy nie jadło pomarańczy więc nie czuło ich braku. Cieszyło się z tego co miało. A na brak zabawek mała Cesia nie mogła narzekać. Nie na darmo jej tata, jak większość mieszkańców Swarzędza, był stolarzem. Jej biedna szmaciana lalka miała piękne mebelki i piętrowy domek, o którym niejedna dziewczynka mogła tylko pomarzyć. Te święta z dzieciństwa kojarzyły jej się ze świeczkami na choince, radośnie skaczącymi płomieniami w piecu kaflowym i uśmiechniętymi rodzicami przy stole.
Kolejne wspomnienia to już dorosła Celina z jej własną rodziną. Nadal było skromnie ale na choince świeczki zastąpiły już lampki elektryczne a na stole, oprócz tradycyjnych dań, znalazły się  wystane w kolejkach kubańskie pomarańcze i słodycze z Goplany. Bardzo chcieli z mężem aby ich syn zapamiętał nie tylko siedzenie przy stole i przed telewizorem. Nie wie jak Maćkowi, ale jej te święta kojarzą się z jego radością podczas wspólnego przemierzania swarzędzkiego jeziora na łyżwach i pokonywania sankami „trzech górek” w „kasztanach”.
Później były Wigilie z wnukami. Wtedy jeszcze byli wszyscy razem. Maciek z żoną i dziećmi chętnie spędzali u nich święta a mąż pani Celiny zawsze czekał do dnia Wigilii aby wspólnie ubierać wielką żywą choinkę. Później ich syn dostał świetną pracę Szwecji i zamieszkał tam razem z rodziną. Kiedy jeszcze Piotr, mąż Celiny, żył kilka razy spędzili święta u wnuków. A nawet jeżeli nie udało im się spotkać z rodziną Maćka, to zawsze byli we dwoje i było im raźniej. Teraz jest zupełnie inaczej. Nie dość, że została sama to jeszcze nie jest samodzielna. Życie straciło wszelki sens. We, że rodzina ją kocha i robią co w ich mocy, żeby się nią opiekować. Płacą pani Agnieszce, starej znajomej, za opiekę nad nią. Basia, kuzynka Celiny też stara się pomagać ile może. Ale nic nie jest w stanie zmienić jej poczucia, że jest ciężarem dla wszystkich. Nie jest nikomu potrzebna a wszystkim robi kłopot. Bo co pożytecznego może robić ktoś, kto nie może wstać z wózka?
            Myślała nad tym dość długo, aby być pewna, że dobrze robi. Najtrudniej było znaleźć dobry moment. Czuła, że Wigilia to jest właściwy dzień na realizację planu. Tylko dzisiaj wszyscy są zajęci swoimi sprawami na tyle, żeby zmylić ich czujność. Pani Agnieszka niczego nie podejrzewała ponieważ Celina już w ubiegłym roku spędziła ten wyjątkowy dzień u swojej kuzynki i przyjęła, że tak właśnie będzie i tym razem. Gorzej było wiarygodnie przekonać Basię, że postanowiła przyjąć zaproszenie na wieczerzę do swojej opiekunki. Ale jakoś się udało i w ten sposób każda myślała, że pani Celina spędza święta u tej drugiej. Pozostał jeszcze Maciek. Wiedziała, że będzie się niepokoił jak nie będzie odbierała telefonu. Trudno. Zanim się skontaktuje z kimś w Polsce, będzie już po wszystkim… Na początku będzie mu ciężko ale po pewnym czasie sam dojdzie do wniosku, że bez matki czuje się swobodniej. Nie będzie musiał się już o nią martwić.
Za oknem zrobiło się już ciemno. W bloku naprzeciwko widziała pięknie oświetlone choinki. Zawsze lubiła zaglądać do tych mieszkań i wyobrażać sobie jak ludzie siedzą przy wigilijnych stołach. Dzisiaj było to bardzo przykre doznanie. Łzy nie przestawały jej lecieć. Trudno było się pożegnać z tym światem, który otaczał ją od tylu lat. Postanowiła dłużej się nie zastanawiać. Bała się, że zmieni zdanie. Sięgnęła do szuflady w komodzie i wyjęła plastikowy pojemniczek ukryty pod obrusami. Zbierała do niego tabletki nasenne od kilku miesięcy. Od czasu jak zaczęła obmyślać swój plan. Położyła na stoliku otwarte pudełko i szklankę z wodą. Jeszcze raz spojrzała za okno. Deszcz przestał padać.
Dzwonek do drzwi ją zaskoczył. Nikogo się nie spodziewała więc pomyślała, że będzie udawać, że jej nie ma w domu. Nie pozwoli aby przypadkowy gość zniweczył jej długo przygotowywany plan.
Drugi dzwonek. I trzeci.
- Dobry wieczór pani Celino – Kasia, sąsiadka z góry, była blada i zdenerwowana – moja mama miała zawał! Zabrali ją do szpitala. Muszę tam pojechać i potrzebuję pani pomocy.
- A jak ja ci mogę dziecko pomóc? Nie wiesz, że jestem przykuta do wózka?!
- Wiem. Ale chodzi o Kacpra. Nie mam go z kim zostawić a do szpitala nie chcę go zabierać. Ja nie mam żadnej rodziny i pomyślałam o pani… Kiedy byłam dzieckiem nieraz u pani czekałam na mamę. Nie wiem jak długo będę w tym szpitalu. Proszę, tylko ten jeden raz…
- Ale jak ja mam sobie poradzić z dzieckiem? Przecież sama potrzebuję opieki. A jego tata go nie może zabrać do siebie?
- Gdyby tak było to nie szukałabym pomocy u pani. Jego ojciec wyjechał na święta ze swoją nową rodziną… Kacperek ma już 5 lat i jest bardzo samodzielny. Ja panią naprawdę bardzo proszę…
            Mały, zapłakany chłopiec patrzył teraz na nią z fotela, na którym posadziła go mama przed pospiesznym wyjściem. Rezolutne dziecko, które często widziała przez swoje okno, teraz było przestraszone i smutne. Celina zdała sobie sprawę jak bardzo była dotąd skupiona na swoich problemach. Nawet nie miała pojęcia, że ta Kasia jest samotną matką. A przecież znała ją od dziecka. Byli sąsiadami od wielu lat.
- Włączysz mi bajki w telewizji?
W pierwszej chwili Celina oburzyła się na tę bezpośredniość ze strony malca. Ale pomyślała, że taki teraz jest świat i postanowiła dać spokój.
- A to są cukierki? Bo u nas na święta jest dużo cukierków – Kacper wstał z fotela i podszedł do stolika. Pani Celina najszybciej jak mogła podjechała, zgarnęła tabletki na gazetę i wrzuciła do szuflady.
- Ale masz małą choinkę. U nas jest taka duża i z mrugającymi lampkami. A w przedszkolu jest taaka wielka. I jeszcze mamy Pana Jezuska z żłóbku przed przedszkolem.
- Jesteś może głodny?
- Nie. Zjadłem dużo rybki. A później jeszcze placek. Ale prezentów nie dostałem od Gwiazdora bo babcia zachorowała i był pan doktor i później ją zabrał do szpitala…
- Wiesz co? – przerwała mu Celina – Ja myślę, że Gwiazdor jeszcze do ciebie przyjdzie. Jutro na pewno. A teraz mam  taki pomysł: położysz się, przykryjemy cię ciepłym kocykiem i opowiem ci długą bajkę. Jeżeli ci się nie spodoba to włączymy telewizor. Dobrze?
            Od godziny patrzyła na śpiącego chłopca i rozmyślała. Dotąd była pewna, że jest tylko nieprzydatnym ciężarem dla świata. Według planu miała od godziny leżeć martwa. Co takiego się stało, że jej plan legł w gruzach? Nie miała pojęcia, że ktoś może jej jeszcze potrzebować. Do czasu jak Kasia zadzwoniła do jej drzwi. Czy to znaczy, że nie musi być skazana na samotne siedzenie w domu? Mimo swojej ułomności. W końcu ręce ma zdrowe. Nie jest też taka całkiem niesamodzielna. Może trzeba przewartościować swoje życie i przestać skupiać się tylko na sobie?
Zadzwonił telefon. To Maciek.
- Mamusiu! Chciałem ci życzyć wszystkiego co najlepsze. Przepraszam, że ostatnio tak rzadko dzwoniłem ale załatwiałem kilka ważnych spraw i dzisiaj już mogę ci wszystko opowiedzieć: wracamy do Polski! Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę.
- A co z twoją pracą?
- Wszystko w porządku. Awansowałem i mogę pracować zdalnie. Adaś kończy szkołę i chce iść na studia w Polsce. Myślę, że latem będziemy już z tobą i przyszłą Gwiazdkę spędzimy razem.
Dawno nie wylała tyle łez szczęścia. Odłożyła telefon i zobaczyła, że mały chłopiec ją obserwuje.
- Dlaczego płaczesz?
- To z radości. Nie martw się.
- Wiesz, podobała mi się ta bajka. Opowiesz mi jeszcze jedną?
- Opowiem, ale tym razem wesołą. Dobrze?
- Dobrze… A będziesz moją drugą babcią? W przedszkolu dzieci mają po dwie babcie a ja tylko jedną. Proszę, bądź moją babcią. Będziemy chodzić na spacery. Chcesz?
- Ale ja nie mogę chodzić na spacery…
- Możesz jeździć. A to jeszcze lepiej. Ty się nie będziesz męczyć bo ja będę pchał twój wózek. Mam dużo siły!
Po raz nie wiadomo, który tego dnia łzy poleciały z oczu pani Celiny. Ale to już nie były słone łzy samotnej kobiety. To były słodkie łzy radości kobiety, która czuła się najszczęśliwsza na świecie i była pewna, że właśnie wydarzył się wigilijny cud. 

 Tekst opublikowany 19 grudnia 2019 w "Tygodniku Swarzędzkim"