niedziela, 24 grudnia 2017

Świąteczne opowiadanie


Rys. Halina Staniewska
Zaczynało się ściemniać. Gdzieś za swarzędzkim jeziorem czerwieniły się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Na cmentarzu było pusto i spokojnie jednak bardziej uroczyście niż zwykle. Helena w ciągu ostatnich miesięcy poznała to miejsce doskonale. Była tutaj codziennie walcząc ze swoim bólem i pustką jaka zagościła w jej sercu nagle i zupełnie niespodziewanie pół roku temu. Widziała jak groby zmieniają swoje oblicze w zależności od pór roku i obchodzonych aktualnie świąt. Każdy pragnie stworzyć choć namiastkę świątecznej atmosfery w miejscu, w którym przynajmniej symbolicznie, spotyka się ze swoimi bliskimi zmarłymi.  Tego dnia było szczególnie. Panowała uroczysta cisza, groby były udekorowane świerkowymi gałązkami, których zapach rozchodził się po całym cmentarzu, a zapalone znicze mrugały swoimi, targanymi przez powiewy wiatru, płomykami. Górujący nad cmentarzem kościół w ciszy oczekiwał mieszkańców miasta, którzy już za kilka godzin mieli tłumnie zebrać się na uroczystej Pasterce. Helena, zatopiona w swoich myślach, nie zauważyła nawet, że wokół zrobiło się pusto. Ludzie pożegnali się ze zmarłymi i pospieszyli do domów przygotowywać się do tej najbardziej uroczystej wieczerzy w roku. Ona nie miała siły wstać i pójść do domu. Najchętniej zostałaby już przy tym zasypanym śniegiem grobie i poczekała aż Pan Bóg ją zabierze tam gdzie będzie mogła spotkać się ze swoim synem.  Tak strasznie za nim tęskniła. Właśnie mijało pół roku od kiedy go nie ma, a nie było ani jednego dnia, żeby nie płakała. Codziennie czytała ostatniego smsa, w którym Antek pisał, że mają piękną pogodę i idą na plażę. Helena chciałaby aby czas się wówczas zatrzymał i żeby jej dziecko nie utonęło w zimnym Bałtyku. Ale to się stało i nic już tego nie zmieni.
Z odrętwienia wyrwało ją ciche skomlenie. Rozejrzała się i pod cmentarnym murem zobaczyła trzęsącą się z zimna kupkę nieszczęścia – brudnego łaciatego kundelka patrzącego smutnymi oczkami. Ten widok zmobilizował ją do działania. Podniosła się i szybko podeszła do pieska. Widocznie zbyt szybko bo szczeniak się najwyraźniej wystraszył i czmychnął czym prędzej w stronę furtki. Helena bezwiednie poszła w tą samą stronę. Rozejrzała się ale po piesku nie było już śladu więc powoli ruszyła w stronę domu. Na ulicach był niewielki ruch. Gdzieniegdzie widać było ludzi dźwigających paczki z prezentami i spieszących na Wigilię. Rodziny spotykały się, żeby razem spędzić ten najpiękniejszy wieczór w roku. Brr! Śnieg sypał prosto w oczy tak, że prawie nic nie było widać. Idąc chodnikiem Helena odruchowo zaglądała przez rozświetlone okna do ciepłych mieszkań. Na choinkach świeciły się lampki a na stołach, pomiędzy półmiskami z rybą i kapustą, stały zapalone świeczki. Domownicy i ich goście krzątali się przy stołach - dzieci biegały, dorośli rozmawiali  - ludzie zaczynali świętować Boże Narodzenie. Tak samo było u niej w domu jeszcze rok temu…
W chwili kiedy dotarła do Rynku, zegar na ratuszowej wieży zaczął wygrywać melodię kolędy. Jego wskazówki pokazywały siedemnastą. Helena wiedziała, że znów zawiodła męża i córkę. Na pewno czekają na nią z kolacją wigilijną. Tymczasem ona nie ma ochoty wracać do domu. Miała wyrzuty sumienia, że przez jej zachowanie Kasia musiała szybciej dojrzeć. Po śmierci brata, to ona przejęła większość obowiązków domowych. Starała się jak mogła a dzisiaj na pewno robiła wszystko, żeby ich kolacja przypominała Wigilię. Mąż na początku również codziennie odwiedzał cmentarz, ale z czasem robił to coraz rzadziej. Później przychodził po Helenę kiedy długo nie wracała do domu. Z czasem przestał przychodzić. Czuła, że oddalają się od siebie i ich rodzina zaczyna się chwiać. Wiedziała, że nie powinno tak się dziać ze względu na Kasię ale nie potrafiła się otrząsnąć ze swojego bólu.
Śnieg nadal sypał. Na tle światła latarni widać było wielkie spadające płatki. Z otwartego okna w jednej z kamienic dobiegał chóralny śpiew: „Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi…”.
Koło wielkiej rozświetlonej choinki coś się nagle ruszyło. Przez gęsto padający śnieg Helena ledwo poznała kundelka z cmentarza, który pobiegł przed siebie jak tylko spróbowała się do niego zbliżyć. Zrezygnowana poszła dalej. Mijała kolejne rozświetlone okna i tysiące mrugających światełek w ogrodach przed domami. W końcu dotarła do swojego domu. Już zza płotu mogła zobaczyć co się dzieje w środku. Najwyraźniej znów zapomnieli o zasunięciu rolet. Spojrzała w okno i serce jej się ścisnęło. Zobaczyła smutnego męża przytulającego szlochającą córkę.  Tylko w ich domu lampki na choince się nie świeciły. Pomyślała, że Kasia nie zasłużyła sobie na ten smutek. Nie dość, że straciła brata to jeszcze ona, matka, przestała być dla niej oparciem. W tym momencie Helena pomyślała, że tylko ona może uratować swoją rodzinę. I zrobi to! Zawsze będzie pamiętała Antka, ale musi żyć dla tych dwojga, których przecież kocha. Z mocnym postanowieniem podeszła energicznie do furtki. I wtedy zauważyła ta samą kupkę nieszczęścia, którą widziała na cmentarzu i Rynku. Szczeniak siedział w kąciku i trząsł się z zimna. Tym razem jednak nie uciekł. Wbiegł najpierw na podwórko a później do domu zupełnie jakby był u siebie. Helena i jej rodzina ze zdziwieniem patrzyli jak pies obiega i obwąchuje całe mieszkanie aby w końcu wskoczyć na fotel, w którym zwykle siadał Antek. Kobieta podeszła do choinki i włączyła lampki. Ciepłe światło sprawiło, że w pokoju zrobiło się miło i przytulnie. Podeszła do swoich bliskich by się do nich przytulić i zapłakać. Były to jednak łzy oczyszczające, dające nadzieję. Tego wieczoru ich rodzina znów poczuła się wspólnotą. Poza tym dołączył do niej ktoś wyrażający swoje emocje bieganiem, machaniem ogonem i radosnym popiskiwaniem.

   
Rys. Halina Staniewska
Tekst ukazał się 20 grudnia 2017 r. w Tygodniku Swarzędzkim