Dzisiaj, dla odmiany, zamieszczam pracę domową mojego piętnastoletniego dziecka. W pewnym sensie można powiedzieć, że jestem współautorką ponieważ cała rodzina wyślała nad tym opowiadankiem.
*****************************************************
Za
oknem pociągu zmieniał się krajobraz. Mijaliśmy żółte pola i zielone lasy.
Poszedłem do wagonu Warsu, żeby zjeść lody. Było bardzo gorąco. Środek
wakacji - właśnie zaczynał się sierpień.
Przez pierwszy miesiąc trochę się ponudziłem w domu, a teraz rodzice mnie
wysłali do ciotki do Warszawy. Mam tam dwóch kuzynów więc przynajmniej nie
będzie nudno. Minęliśmy Łowicz, jeszcze trochę i będę na miejscu. Pociąg ostro
zahamował. Wziąłem swój plecak i poszedłem do wyjścia. Wysiadłem, ale peron był
jakiś dziwny. Pamiętam, że na Dworcu Centralnym perony są pod ziemią, a tutaj
zamiast sufitu widać niebo. Dziwne. Jeszcze dziwniejsze są odgłosy. Zamiast
ulicznego zgiełku, jakby jakieś strzały i huki. Już widzę, że chyba źle
wysiadłem. Napis na peronie głosi, że to Dworzec Główny a nie Centralny. No
trudno. Ale ludzie też jacyś dziwni. Dziwnie ubrani i wszyscy jakoś nerwowo
biegają. Wyszedłem przed dworzec a tutaj
zamiast wieżowców jakieś niższe budynki w dodatku część zburzonych. Na ulicach
leży pełno gruzu, latarnie poprzewracane, nawet jakiś stary tramwaj leży
przewrócony na bok. Nagle ktoś mnie przewrócił i przytrzymał przy ziemi. W
ostatniej chwili bo właśnie świsnęła przelatująca kula. Jakiś chłopak pociągnął
mnie za rękę do najbliższej bramy. Chłopak był ubrany w niemiecki hełm, a na
ramieniu miał biało-czerwoną opaskę. Wyglądał zupełnie jak ci chłopacy ze zdjęć
z czasów powstania warszawskiego. Jakiś film kręcą czy co?
- Co
ty robisz na ulicy? Życie ci nie miłe? – odezwał się chłopak. Był chyba w moim
wieku.
- Przyjechałem
do cioci na wakacje….
-
Oszalałeś, Jakie wakacje?! My tu już trzeci dzień ze szkopem walczymy.
Pomyślałem,
że chyba wariuję albo śnię. Mamy rok 2014, a nie 1944. Może to jakaś ukryta
kamera?
- Jak
masz na imię? – spytałem
-
Władek, a ty?
- Staszek.
Przyjechałem z Poznania i nie wiem dokąd teraz iść.
-
Chodź ze mną. Mam do zaniesienia meldunek dla naszego dowódcy. Razem będzie
raźniej.
Pobiegłem
z nim. Mijaliśmy ruiny domów, przeskakiwaliśmy przez barykady zrobione z gruzu,
worków z piaskiem i różnych rupieci. Władek przeprowadzał mnie przez różne
podwórka, na których ludzie modlili się przy kapliczkach. Widać było, że
doskonale zna teren. Nagle zatrzymał się. Przed nami leżał martwy chłopiec w
podobnym do nas wieku. Miał przestrzeloną głowę.
- Znałem
go – powiedział Władek – to Jacek. Jego mama się załamie bo był ostatnim
dzieckiem, które ocalało. Teraz nie będzie miała nikogo. Weź jego pistolet.
Podniosłem
z ziemi prawdziwego Waltera. Umiem strzelać, ale zawsze strzelałem z wiatrówki.
Ostrej broni jeszcze nie miałem w ręku. Pobiegliśmy dalej. Na jednym z podwórek
leżeli ranni. Leżeli bezpośrednio na ziemi, a opatrywały im rany młode
dziewczyny z białymi opaskami z czerwonym krzyżem na rękach. Bandażowały ranne
głowy, nogi i ręce. Podawały rannym wodę do picia. Pierwszy raz widziałem tyle
krwi i tyle cierpienia. W dodatku to byli sami młodzi ludzie. Straszny widok.
Władek
mnie pociągnął za rękaw mówiąc, że nie ma czasu. Pobiegłem za nim dalej. Nagle
zatrzymał się przy wyjściu z bramy. Ostrożnie wyjrzeliśmy przez szparę w
drzwiach. Na ulicy świszczały kule i biegali ludzie z karabinami. Po chwili
ucichło i mogliśmy wyjść.
-
Teraz musimy przejść piwnicami bo tutaj jest niebezpiecznie – powiedział
Władek. Zeszliśmy wąskimi schodkami do jakiejś piwnicy. Zaczęliśmy przechodzić
przez ciemne pomieszczenia, w których ukrywali się ludzie. Dzieci popłakiwały.
Władek szedł prawie po omacku. Okazało się, że piwnice kolejnych budynków były
ze sobą połączone i tworzyły długie korytarze. W pewnym momencie zobaczyłem
okienko, za którym było światło dzienne. Okazało się, że to nasze wyjście.
Kiedy zbliżałem się do okienka, coś huknęło i czymś dostałem w głowę. W tym
momencie mnie zamroczyło i straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, byłem w
pociągu. Za oknem zobaczyłem peron Dworca Centralnego. Szybko się zerwałem,
wziąłem plecak i wybiegłem z wagonu. Chciałem jak najszybciej wydostać się na
zewnątrz tych dworcowych korytarzy przypominających powstańcze piwnice. Kiedy
dotarłem do wyjścia, przywitało mnie letnie słońce, uliczny zgiełk i znane mi
warszawskie wieżowce. Odetchnąłem z ulgą.