- Tak mi ciężko dzisiaj od was
odjeżdżać – Franek westchnął zakładając kurtkę.
Józia właśnie zmywała naczynia po
obiedzie i poczuła nagły niepokój po słowach szwagra.
- Może zostań. Przecież byłeś u
matki w niedzielę. Takie niebezpieczne czasy teraz.
Franek chwilę się zastanowił.
Faktycznie był u rodziców na wsi kilka dni temu. Jednak czuł jakiś dziwny
niepokój. Od rana jakoś mu robota nie szła. Zresztą, od czasu jak wrócili do
pracy pod koniec września, nikt nie miał głowy do robienia mebli. Ludzie nie
mogli się psychicznie pozbierać po klęsce naszej armii. Nie spodziewali się, że
Niemcy skumają się z Ruskimi. Jedyna
nadzieja w Anglii i Francji. Ale jakoś dobre wieści nie przychodziły.
Spojrzał na dzieci swojego brata
i zrobiło mu się ich strasznie żal. O Władku nie ma żadnej wiadomości od
początku września. Podobno wielu polskich żołnierzy jest w obozach jenieckich i
w tym cała nadzieja. Nadzieja, że Władek żyje. Dobrze, że dziewczynki jeszcze
małe i nie mają świadomości, że coś złego mogło się stać. Duża w tym zasługa
ich matki. Stara się jak może, żeby małe miały beztroskie dzieciństwo. Ale jak
długo starczy jej sił? Nieraz słyszał jak płakała w ukryciu. Musi jej być
ciężko. Dlatego on, Franek, postanowił wspierać swoją bratową i pomagać w
prowadzeniu domu. Władek na pewno wróci. Muszą w to wierzyć. Założył czapkę i
miał już wyjść kiedy coś kazało mu się cofnąć i ucałować dziewczynki na
pożegnanie. Małe, jakby coś przeczuwając, rozpłakały się nagle. Franek, nie
chcąc spóźnić się na pociąg, wyszedł pospiesznie.
Z okna pociągu widział pola i
lasy. Przez kraj przetoczyła się straszna burza, ale życie trwa dalej. Gdyby
nie widział na własne oczy całych kolumn siejących grozę niemieckich żołnierzy,
nie uwierzyłby, że to się zdarzyło. Pola wyglądały normalnie.
Gdzieniegdzie rosła jeszcze nie zebrana
kukurydza albo ziemniaki. U rodziców pewnie też trwają wykopki.
Tak niedawno tańczył z Joasią na
zabawie w Matki Bożej Zielnej. Pamięta każdą minutę tego wieczoru. Myśl o
wspólnej przyszłości dodawała mu otuchy. Jak tylko skończy się wojna (przecież
nie będzie trwała wiecznie!), wezmą ślub i zamieszkają razem w Swarzędzu,
niedaleko Władka i Józi. Jest młody i przed nim całe życie. Postanowił sobie,
że otworzy swój własny warsztat. Skoro bratu się udało to i jemu musi wyjść.
Przed dom podjechał samochód, z
którego wysiedli gestapowcy w towarzystwie dwóch cywilów. Pan Michał ich dobrze
znał. Jeszcze dwa miesiące temu świetnie mówili po polsku, a dzisiaj silili
się, żeby używać twardego niemieckiego akcentu.
- Michał Kasprzyk?!
Starszy mężczyzna zbladł.
- Zbieraj się!
Żona szlochając próbowała prosić
o łaskę, jednak pan Michał wstał gotowy do wyjścia. Niemcy zaczęli się cicho
naradzać, spoglądając przez okno na pole gdzie Franek, chcąc pomóc matce, kopał
ziemniaki. Co jakiś czas wdychał tak dobrze znany zapach świeżo zaoranej ziemi
na sąsiednim polu i spoglądał na chłopaków palących ognisko. Na pewno pieką
ziemniaki w popiele. Uśmiechnął się na wspomnienie swojego dzieciństwa…
Niemcy przez chwilę dyskutowali.
W końcu się naradzili.
- Zostajesz w domu. Nie będziemy
walczyć ze starcami.
Żona pana Michała przestała
płakać nie wierząc własnym uszom.
- ZABIERZEMY TWOJEGO SYNA!
18 października 1939 r. gestapo
podjechało pod wyznaczone wcześniej domy i aresztowało 30 mieszkańców Kostrzyna
Wielkopolskiego i okolic. Przewieziono ich do aresztu miejskiego. W domu
katolickim odbył się prowizoryczny sąd i 28 aresztowanych skazano na karę śmierci.
Wszystkich rozstrzelano na rynku w obecności zebranych tam mieszkańców miasta. Zginęli
tylko dlatego, że byli Polakami. Wśród ofiar był 26-letni Franciszek Kasprzyk.