czytelnia - ANNA


Anna

Anna wiedziała, że dookoła stoi tłum ludzi. Czuła ich obecność, ale nie widziała nikogo. Słyszała jakiś głos. Wiedziała, że to modlitwa, lecz nie była w stanie skupić się na jej słowach. Jedyne co widziała, to dębowa trumna, która stała tuż przed nią. Zamknięto w niej Henryka, z którym przeżyła prawie 40 lat. Odszedł nagle. Tak nagle, że jeszcze do niej nie całkiem dotarło co się stało. Ciągle jej się wydawało, że kiedy wróci do ich pięknego mieszkania w starej kamienicy, Henryk pocałuje ją w policzek i zapyta czy zaparzyć herbatę. Nigdy nie wyobrażała sobie życia z innym mężczyzną. Tydzień temu jeszcze śmiali się planując wypad w góry z okazji rocznicy ślubu.
         Z zadumy wyrwał ją czyjś dotyk. To Jerzy chwycił jej ramię i delikatnie poprowadził do cmentarnej furtki. Pomógł matce wsiąść do samochodu i pojechali do restauracji. Był chłodny majowy dzień.
- Mamo, ustaliliśmy z Halinką, że odstąpimy ci dwa pokoje w naszym domu. W jednym pokoju zrobimy aneks kuchenny, a po małej przebudowie zrobimy osobne wejście....
- Ale dlaczego mam u was mieszkać? – popatrzyła zdumiona na swojego starszego syna.
- No jak to? Przecież z mieszkania musisz się wyprowadzić. Umowa jest wiążąca. Jestem adwokatem i wiem co mówię.
- Owszem, ale ja przecież mam się dokąd wyprowadzić.
- Co mama ma na myśli? – do rozmowy wtrąciła się Halinka.
- No przecież mam dom.
- Ta szopka na odludziu? – Jerzy nie krył oburzenia – chyba żartujesz? Nie zgadzam się. Dla twojego bezpieczeństwa się nie-zga-dzam!
- Jestem pełnoletnia i nie potrzebuję waszej zgody. A poza tym... jak możesz podejrzewać, że żartuję w takim dniu...
- Mama ma rację... – wtrącił Piotrek, młodszy syn.
- Ty tu nie masz za dużo do powiedzenia – Jerzy zawsze lubił dominować nad bratem – Jesteś daleko i jak coś się mamie stanie to będzie na naszej głowie. Ty ze swojej Szwecji nie przyjedziesz.
- Ależ dzieci – Anna od lat pełniła rolę rozjemcy w sporach między swoimi synami – co miałoby mi się stać?
- No przecież tam nawet lekarza nie ma! W dodatku – samotna starsza pani na takim odludziu to prawdziwy kąsek dla złodziei – Halina postanowiła bronić stanowiska męża.
- Ty mi o wieku nie przypominaj. Do miasteczka jest tylko 5 kilometrów i mam przecież auto. Są też telefony. Poza tym, to wcale nie jest takie zadupie. Dokładnie – 9 gospodarstw i  popegeerowski blok. Jest też sklep i kościół na miejscu. Czego jeszcze może chcieć emerytka?
- Samotność może ci dokuczać... – kochany Piotruś, zawsze się lepiej rozumiała z nim niż z Jurkiem.
- Miało być inaczej, ale to los tak chciał. Całe życie marzyłam o wyniesieniu się z tego miasta. Wasz tata nigdy do końca nie był do tego pomysłu przekonany. Teraz mam wrażenie, że on, w pewnym sensie, uciekł od tej zmiany... – łzy napłynęły jej do oczu, ale siłą woli je powstrzymała.
- I jesteś zdecydowana? – Piotrek chciał się upewnić
- Nie zamierzam rezygnować z marzeń... Nawet jeśli mam je realizować samotnie.
- Jak mama chce. Ale tam na pewno nie będziemy mogli często przyjeżdżać. Mamy pracę, a dzieci – szkołę – nie dawała za wygraną Halinka.
- Jak zatęsknię, to mogę przecież przyjechać do was. Poza tym będę miała internet i możemy się codziennie kontaktować. Zrozumcie – ja potrzebuję tej zmiany! I przestańcie mnie już męczyć! To nie jest najłatwiejszy dzień w moim życiu...
- Skoro jesteś zdecydowana ... – dał za wygraną Jurek.
- Nie jestem jeszcze zgrzybiałą staruszką i nie chcę być dla was ciężarem. Ale teraz potrzebuję waszej pomocy.
- To znaczy?
- Pomocy przy przeprowadzce. Przecież wiecie, że do końca czerwca muszę opuścić mieszkanie.

To nie było tak, że Anna zdecydowała się na tę przeprowadzkę pochopnie. Długo rozważała możliwość pozostania w mieście. Bała się, że sama nie poradzi sobie z wieloma sprawami. Nigdy wcześniej nie angażowała się w sprawy napraw, remontów czy też płacenia rachunków. To zawsze było zadanie Henia. Był bardzo opiekuńczy i, jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało, rozpieścił ją. Teraz jego żona, kobieta 58-letnia, będzie miała problem z załatwieniem prostych spraw. Ma dwa wyjścia. Zdać się na łaskę dzieci, które na pewno pomogą jej i urządzą mieszkanko w swoim domu. Nie musiałaby się martwić o ogrzewanie czy zepsuty kran. Ale w tej opcji krył się jeden mały haczyk. W zamian oczekiwaliby pomocy w prowadzeniu domu i opiece nad dziećmi. Wprawdzie dzieci były już duże, ale zawsze to dzieci. Anna już widziała oczami wyobraźni siebie jako zasuszoną staruszkę, robiącą swetry na drutach i opowiadającą wnukom bajki. Nie! Zdecydowanie nie podoba jej się ten obrazek. Gdzieś w środku niej odzywał się zdrowy egoizm. Nie po to przez całe lata marzyła, nosiła w sobie duszę dziewczynki (do dziś uwielbiała czytać historię Ani Shirley, swojej imienniczki), żeby teraz się poddać. Czuła, że to jeszcze nie czas na kapcie i fotel. Coś jej mówiło, że czeka na nią jeszcze niejedna przygoda. Czas, żeby się usamodzielnić i nauczyć żyć bez Henia. Postanowiła całkowicie zmienić swoje życie i zamieszkać w Strzelinku. Niczym Joanna, bohaterka książki Lucy Maud Montgomery, postanowiła poszukać swojego „Błękitnego zamku”.
- Mamo ... chcę żebyś wiedziała, że ja cię rozumiem. Bardzo chciałbym być teraz bliżej ciebie, żeby cię jakoś wesprzeć...- Stała z Piotrkiem w holu lotniska. Za chwilę jej syn zniknie za drzwiami hali odlotów i znów rozstaną się na kilka miesięcy.
- Wiem synku. Ale rozumiem, że masz swoje sprawy. To naturalne. Wracaj do rodziny i opiekuj się  nią. Może was kiedyś odwiedzę. Ucałuj moją wnusię. Karolinę też ucałuj.
- Ucałuję. A odwiedzić to nas musisz. Mamy przecież duże mieszkanie – możesz być jak długo chcesz.
- Obawiam się, że po dwóch dniach będziecie chcieli się pozbyć staruszki.

- No co ty mamo?

- Żartuję. Zawsze lubiłam się z wami droczyć. Ale teraz już idź bo samolot nie poczeka.

Chwilę jeszcze popatrzyła na plecy swojego syna. Ale czas ją naglił. Czekał ją dzisiaj ciężki dzień. Musi jeszcze zdążyć do fryzjera. Nie chce żeby dzieciaki i koleżanki z pracy zapamiętały ją jako zaniedbaną staruszkę.
   Pożegnanie z klasą zmieniło się w jeden wielki zbiorowy akt płaczu. Nawet chłopcy mieli łzy w oczach, chociaż za żadne skarby nie przyznaliby się do takiej słabości. Były kwiaty, przemówienia i wielki pluszowy miś, którego wręczyły jej dzieciaki na pamiątkę. Ledwo zdążyła trochę ochłonąć, polewając zapuchnięte oczy zimną kranówką, trzeba było stawić czoło kolejnemu wyzwaniu. Dyrektor najpierw długo przemawiał, po czym wręczył wzruszonej Annie kolorową paczkę. Oczy wszystkich koleżanek i kilku kolegów, którzy w ciele pedagogicznym byli mniejszością, zwrócone były właśnie na nią. Spiekła pięknego raka, co zdarzało jej się zawsze kiedy uwaga innych skupiała się właśnie na niej.
- A to żebyś mogła rejestrować wszystkie szczęśliwe chwile – powiedział dyrektor wręczając jej kolorowe pudełko.
- Nie wierzę! Lustrzanka! Zawsze o takiej marzyłam...
Koleżanki podchodziły życząc jej wszystkiego co tam się życzy świeżo upieczonej emerytce. Grażynka poczekała aż szum wokół Anny się uspokoi i grono pedagogiczne zajmie się konsumpcją. Wtedy dopiero przysiadła się do przyjaciółki, żeby spokojnie porozmawiać.
- Jesteś pewna, że chcesz tej emerytury?
- Dlaczego pytasz? – Anna niezbyt grzecznie odpowiedziała pytaniem.
- Może lepiej, żebyś teraz była między ludźmi? Boje się, że się zamkniesz w czterech ścianach.
- Od czego mam przyjaciół? Na przykład ciebie?
- Mam nadzieję, że od czasu do czasu dasz się namówić na jakiś wypad do miasta?
- Z tym może być problem... przecież będę mieszkać na wsi.
- Żartujesz! – Grażynka  podniosła głos powodując ogólne zainteresowanie gości – Myślałam, że zmieniłaś plany?
- Wręcz przeciwnie. Jutro się wyprowadzam. W starym mieszkaniu wszystko mi przypomina Henia – coś ją zaczęło dławić, więc szybko zmieniła temat – Ale wpadniesz na parę dni w wakacje?
- Pewnie, że wpadnę. Chyba, że zgubię się gdzieś po drodze i wilki mnie zjedzą.
         Anna od dzieciństwa kochała las sosnowy. Każdego roku wyjeżdżała z rodzicami na letnisko do puszczy. Uwielbiała patrzeć w górę i oglądać czubki sosen na bezchmurnym błękitnym niebie. Dlatego, kiedy szukali z Heniem miejsca na swój wymarzony domek, zależało jej, żeby w pobliżu był sosnowy las. Udało im się znaleźć niewielka działkę, która wyglądała dokładnie tak, jak Anna sobie wymarzyła. Wzięli kredyt hipoteczny i postawili domek z drewnianych bali – podpiwniczony, z dużą kuchnią, salonikiem i małą sypialenką. Taki w sam raz dla dwojga starszych ludzi. Tylko, że Henryk nie doczekał przeprowadzki. Wprawdzie nigdy nie był do końca przekonany do tego pomysłu. Był typowym mieszczuchem, przyzwyczajonym do wszystkich dobrodziejstw życia w mieście. Anna, kilka tygodni po jego śmierci, ciągle miała wrażenie, że jego nagłe odejście było jakąś formą ucieczki przed zmianą w ich życiu. Miała lekkie poczucie winy, że dążeniem do spełnienia swoich marzeń, doprowadziła męża do zawału. Ale życie toczy się dalej. Dlatego ostatniego dnia czerwca, tak jak umówiła się z kupcem swojego „miastowego” mieszkania, wyniosła z pomocą tragarzy swoje graty, zapakowała na wóz meblowy i pojechała do Strzelinka, które miało być od teraz jej miejscem na ziemi. Anna z wnuczką jechały przodem, za nimi Jerzy, który nadal po cichu liczył, że matka się opanuje i zdecyduje zamieszkać z jego rodziną. Co innego wyjazd wakacyjny, a co innego spędzenie zimy na odludziu. Poza tym mama, mieszkając z nimi, mogłaby dopilnować Kasi, pomóc jej w lekcjach i w ogóle pomóc Halince w domu. Orszak zamykała bagażówka z dobytkiem Anny. Do „Henrykówki”, jak w myślach zaczynała nazywać swój nowy dom, trzeba było przejechać przez całą wioskę. Nie było gospodarstwa, w którym nie wzbudziliby zainteresowania jadąc drogą. Wywołali też poruszenie wśród panów stojących przed miejscowym sklepikiem. 
    Meble już były poustawiane. Wystarczy poukładać w nich rzeczy i już będzie jak w domu. Jerzy z zaciekawieniem przyglądał się ekranowi swojego telefonu.
- Nawet zasięg jest...
- Wiem. Za tym laskiem stoi wieża. Mam tu nawet internet.
- Poradzisz sobie  z tym wszystkim? – Jerzy pokazał na stojące wokół kartony – Mam o 13 sprawę w sądzie.

- Oczywiście – Kasia mi pomoże.

- Właśnie ... Kasia – Jurek przypomniał sobie o córce – Przyjedziemy po nią w niedzielę. Musi się jeszcze spakować przed obozem.

- To czekamy w niedzielę z obiadem.

- Babciu! – wnuczka wpadła do domu z impetem – Jak tu pięknie! Idziemy na spacer?

- Dobrze. Krótki spacerek i wracamy rozpakować graty.

- Juhu! Biorę ręcznik i zamierzam się wykapać w jeziorku!

Skończyły późno wieczorem. Siły starczyło im tylko na zjedzenie szybkiej kolacji i mycie. Marzyły tylko o śnie. Nie wszystkie marzenia jednak się spełniają. Szybko okazało się, że myszy wprowadziły się tutaj przed nimi. Nie żeby Anna jakoś szczególnie się ich bała, ale czuła się dziwnie nasłuchując skrobania. Musi koniecznie wymyślić jakiś   sposób na te małe stworzonka.


         Sklepik w Strzelinku  mieścił się w odrapanym, na oko przedwojennym, budynku. Napis głosił, że należy nadal do Gminnej Spółdzielni. Najwidoczniej prywatyzacja tutaj nie dotarła. Zanim Anna z Kasią do niego weszły, zostały otaksowane wzrokiem kilku „dżentelmenów” w różnym wieku, którzy dzień najwyraźniej zaczynali od zakupów oraz konsumpcji. Wszyscy charakteryzowali się kilkudniowym zarostem i niezbyt wyszukaną odzieżą. Jeden tylko wyróżniał się nakryciem głowy, który stanowił słomkowy kapelusz. Wnętrze sklepiku było skromne, ale schludne. Asortyment nie był duży. Ot, podstawowe artykuły spożywcze, po dwa rodzaje ciastek i cukierków oraz obowiązkowe napoje wyskokowe. Sprzedawczyni obejrzała je sobie dokładnie zanim odpowiedziała na przywitanie Anny.

- Dobry. Co podać?

- Poproszę chleb, pół kilo tych ciastek, mleko, ryż i cynamon.

- Nie mam cynamonu. Tutaj ludzie tego nie kupują więc nie sprowadzam.

- Szkoda. Mamy apetyt na ryż z cynamonem...

- To pani tu gdzieś na letnisku jest? – zainteresowała się sklepowa – Jakoś nie kojarzę.

- Właśnie się sprowadziłam.

- A, to pani pewnie z tego domku pod lasem! Od Kulawików działkę kupili?

- Dokładnie.

- To męża pani już znam – ucieszyła się – Kupował kiedyś u mnie, jak robotnicy na budowie byli.

- Mąż miał zawał. Będę mieszkać sama...

- Przepraszam, nie wiedziałam. I nie boi się pani tak sama pod lasem?

- Ludzi się nie boję, a dzikich zwierząt chyba tu nie ma?

- Tylko uczciwie pani powiem, że jak większe zakupy to do miasteczka trzeba jechać. Tutaj ludzie biedni i nie sprowadzam dużo towaru.

- A nie wie pani kto może mieć kota na sprzedaż?
    To co Anna zobaczyła na swoim podwórku wracając z Kasią z leśnego spaceru, wyprowadziło ją z równowagi.
- Co to jest?!
Facet popatrzył zdziwiony. Co ona - ślepa czy jak?

- Drewno.

- To widzę. Ale co ono robi na moim podwórku?

Niespodziewany gość podrapał się po głowie.

- No ... zrzuciłem bo spieszę się do miasteczka...

- Ale ja nie zamawiałam żadnego drewna!

- Nie będzie pani żałować. Dobre jest – przesuszone.

- Ale ja nie potrzebuje drewna!

- No jak? Sklepowa mówiła, że mieszkać tu będzie. To jak ogrzeje?

- Mam elektryczne ogrzewanie.

Mężczyzna powtórzył zabieg z drapaniem się po głowie. Widocznie to rozjaśniało mu umysł.

- A kominka nie ma?

- Nie ma. Miał być, ale nie zdążyliśmy zbudować.

Facet się wyraźnie ucieszył

- A to ja mogę postawić kominek. Znam się na tym.

- Pomyślę. – Anna zdążyła już się przyzwyczaić do sterty drewna tarasującego jej wejście do domu.

- To co z tym drewnem będzie? – Nieśmiało zapytał fachowiec od kominków. – Pół dnia mi zajmie ładowanie z powrotem...

- Niech już będzie – na dobry początek znajomości. To ile pan liczy za te pieńki?



         Z takimi oznakami troski ze strony mieszkańców Strzelinka, Anna spotkała się jeszcze wiele razy. Do końca wakacji została właścicielką kota Sebastiana i psa Maurycego. Wszystko za sprawą sąsiadów, których na początku się bała. No bo jak tu się nie bać? Przyjechała nie wiadomo skąd, zamieszkała sama pod lasem (poczuła się trochę jak wiedźma), po zakupy jeździła do miasta i nie szukała znajomości. Wiedziała, że gdyby była na miejscu mieszkańców wioski, nie ufałaby sobie. I tak też było - większość strzelinian nadal patrzyło na nią podejrzliwie. Ale nie brakowało też przyjaciół. Przede wszystkim był pan Maślanka, budowniczy kominków, dostawca drewna i nie wiadomo kto jeszcze w jednej osobie. Mieć go w gronie osób życzliwych było ze wszech miar korzystne. Drugą osoba, która nie patrzała na nią krzywym okiem, była sklepowa Helenka, z którą bardzo szybko przeszły na „ty”. Była ona właściwie jedyną osobą w wiosce, która miała powody nie lubić Anny – przecież ta jeździła po zakupy do miasta. Ale sklep nie był przecież jej własnością więc machnęła na to ręką (w końcu chleb i mleko Ania kupowała u niej). Tym bardziej, że, jak się okazało, były najbliższymi sąsiadkami i należały do tego samego pokolenia. To za sprawą Helenki trafiły do Anny kot Sebastian i pies Maurycy.


         Lato minęło Annie na poznawaniu okolicy. Zanim wyjechała z miasta odpowiednio się przygotowała. Właściwie to spełniła jedno ze swoich marzeń – bez żadnych wyrzutów sumienia wydała majątek w sklepie ze sprzętem turystycznym. Kupiła sobie porządne trekkingowe buty i to na każdą porę roku inne – od sandałków począwszy na zimowych skończywszy. Poza tym zaopatrzyła się w polar, kurtkę i kilka innych części garderoby. Sprzedawczyni pewnie odniosła wrażenie, że zaopatruje wytrawną turystkę przed wyprawą w Himalaje. Anna zawsze chciała mieć te wszystkie rzeczy, ale po pierwsze – nie były jej nigdy niezbędne, a po drugie po prostu szkoda jej było na to pieniędzy. Teraz to co innego. W końcu stała się szczęśliwą posiadaczką całkiem niezłej sumy ze sprzedaży mieszkania. Do tego szkoła wypłaciła jej odprawę. Jakby tego było mało, Henryk był całkiem wysoko ubezpieczony. Oczywiście podzieli się z dziećmi, ale jej też się coś w końcu od życia należy. Godzinami teraz chodziła po lesie razem z Maurycym, pięknym prawie owczarkiem. Okazał się całkiem wdzięcznym słuchaczem.  Fotografowała napotkane zwierzęta i cudowne widoki. Najwdzięczniejszy obiekt stanowiło leśne jezioro z odbitymi w wodzie czubkami sosen i małą wysepką na środku. Rodzina odwiedziła ja kilka razy. Jerzy sprawiał wrażenie, że pogodził się z jej decyzją pozostania w Strzelinku na stałe. Nie poruszał już tematu jej powrotu do miasta. Dzięki internetowi kontaktowali się niemal codziennie. Anna trochę obawiała się zimy na wsi. Ale w sumie czego tu się bać? Ogrzewanie działa, kominek stoi, drogę do miasteczka podobno zimą odśnieżają. Nie będzie tak źle. Trochę bała się samotności w zimowe długie wieczory. Postanowiła poświęcić je na uporządkowanie zdjęć, które robiła przez całe lato. Jak ją samotność „przypili” to zawsze może iść do Helenki na kawę. A w całkowitej ostateczności, spakuje się i pojedzie do rodziny. Ale na razie decyzji nie zmieni. ZOSTAJE NA ZIMĘ W STRZELINKU!
  Był październikowy wieczór. Wyjątkowo nieprzyjemny październikowy wieczór. Jeszcze rano Anna wybrała się na grzyby. Był ciepły, jak na październik dzień. Po południu jednak aura diametralnie się zmieniła. Przyszły ołowiane chmury i zaczęło siąpić, a następnie – lać. Annie to niespecjalnie przeszkadzało. Miała trochę pracy z grzybami, a wieczorem – codzienną rozmowę z synem przez skype. Owszem, było jej trochę smutno. Ostatnio często wspominała Henryka i dopiero teraz, podczas jesiennych wieczorów, zaczęła mocniej odczuwać jego brak. Włączyła sobie radio i usiadła do obierania grzybów. Pierwszego, cichego pukania do drzwi nawet nie usłyszała. Dopiero na głośne walenie zareagowała. Trochę się wystraszyła, ale szczekający przy drzwiach Maurycy nieco ją uspokoił.
- Antek!?! Matko kochana, co się stało?! – wyglądał jak siedem nieszczęść. Przemoczony od stóp do głów, do tego trząsł się niemiłosiernie z zimna.
- Może mnie babcia najpierw wpuści? Trochę tu nieprzyjemnie...
Natychmiast zaczęła z niego zdejmować mokre ubranie.
- Sam to zrobię. Niech mi babcia da jakiś ręcznik.
Anna zaczekała z zadawaniem pytań. Najpierw trzeba było Antka ratować przed niechybnym zapaleniem płuc. Pozbierała mokre ciuchy i wytarła wodę z podłogi. Chłopak, zawinięty w suchy koc, nie zwracał na razie na nią uwagi. Był skupiony na ratowaniu jakiegoś szkicownika, który wyjął z mokrego plecaka. Postanowiła dać mu jeszcze chwilę i zaparzyła herbatę z malinami.
- No, teraz opowiadaj.
- Wiedziałem, że bez przesłuchania się  nie obejdzie...
- Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
- Nie.
Anna wiedziała, że nie może zbyt naciskać bo chłopak się zatnie i nic nie powie. W ciągu lat swojej pracy pedagoga, spotkała się z kilkoma przypadkami uciekinierów. Przede wszystkim należało cierpliwie wysłuchać obydwu stron  i nie podchodzić zbyt nerwowo. Ciekawe co też się wydarzyło?
- Wiesz co? Pościelę ci na tapczanie w kuchni, wyśpisz się i pogadamy jutro. Ale muszę ojcu powiedzieć, że u mnie jesteś. Przecież oni umierają ze strachu, że coś ci się stało.
- Jestem prawie dorosły...
- „Prawie robi dużą różnicę”, jak mówi pewna reklama. Matka by się martwiła nawet gdybyś zniknął mając 40 lat.
- Ale, jak ojciec będzie chciał tu przyjechać to ostrzegam, że zwieję!
- Uu, widzę, że to grubsza afera. – Otuliła „prawie dorosłego” wnuka kołdrą, jak za dawnych, dziecięcych lat i zaczęła opracowywać swoją strategię. Że rozmowa z Jurkiem nie będzie łatwa, to wiedziała na pewno.
   Na skype nikt się nie odzywał więc postanowiła zadzwonić.
- ...w szkole nie był, koledzy mówią, że nic nie wiedzą. Dłużej nie będziemy czekać – jedziemy na policję... – Jerzy był zdenerwowany, ale Anna wyczuła w jego głosie więcej złości niż troski o syna.
- Nigdzie nie jedźcie, on jest u mnie.
- Co?! Dlaczego nie zadzwoniłaś?
- Właśnie dzwonię.
- Zabiję szczeniaka! Daj go do telefonu!
- Mam nadzieję, że nie zwracasz się tak do niego na co dzień. – głos Anny był  opanowany
- Niech podejdzie do telefonu!
- Antek śpi.
- Rano po niego przyjadę.
- Nie wiem co się u was stało, ale się dowiem. Dzwonię tylko, żebyście się nie denerwowali. Chłopak zostanie u mnie jakiś czas. – Ton Anny był bardzo stanowczy. Miała nadzieję, że to podziała na syna – nie przyjeżdżaj na razie.
- Co mama mówi? Dlaczego mam nie przyjeżdżać?!
- Czekaj jutro na skype o 22:00. I pamiętaj – NIE PRZYJEŻDŻAJ!
Zakończyła rozmowę. Znała choleryczny charakter swojego pierworodnego. Wiedziała, że musi on mieć czas na przemyślenia. Od dzieciństwa taki był – najpierw się wściekał, a później, kiedy wszystko przemyślał, przychodził przepraszać. Miała nadzieję, że przez noc ochłonie. Wielką zagadką było dlaniej jak Jurek radzi sobie z pracą w sądzie. Przecież tam trzeba zachować zimną krew. Nie mogła się doczekać rana, żeby porozmawiać z Antkiem  i wybadać sytuację. Coś się musiało stać. Bez powodu chłopak z domu nie zwiał.
         Antek siedział patrząc w kubek. Kakao było prawdziwe – mocne, z pianką i tylko babcia umiała takie zrobić. Od razu zrobiło mu się lepiej i poczuł, że jednak nie wszyscy są przeciw niemu.
- Wiesz babciu, ja już nie mogę z nim wytrzymać...
- Mówisz o twoim ojcu, który przypadkiem jest też moim synem?
- O wszystko się mnie czepia...
- Nie spotkałam nastolatka, którego nie „czepiają” się rodzice. To jest wpisane w wasz wiek.- Ciągle robię coś nie tak. To jeszcze można wytrzymać, ale on chce mi urządzić życie po swojemu – chce, żebym był adwokatem.
- To zrozumiałe. Chce ci zostawić kancelarię.
- No widzisz? Ty też mówisz jak on.
- Rozumiem, że ty nie chcesz tej kancelarii?
- Mnie to w ogóle nie kręci. Chciałabyś, żebym był całe życie nieszczęśliwy?
- Oczywiście, że nie...
- No widzisz – Antek wszedł jej w słowo – a jemu to obojętne. Nawet nie chce słyszeć co ja bym chciał robić. Kilka razy chciałem z nim porozmawiać, ale zawsze kończyło się kłótnią. Wczoraj nie wytrzymałem. Najpierw włóczyłem się po mieście, później pomyślałem, że zamiast spać na dworcu, mogę przecież wpaść do ciebie.
- Ale dlaczego nie zadzwoniłeś. Wyjechałabym po ciebie.
- Komórkę zostawiłem w domu. Dojechałem do Tuczna i okazało się, że ostatni PKS już odjechał. To przyszedłem pieszo...
- Pięć kilometrów? W tym deszczu?
Antek tylko wzruszył ramionami.
- To co ze mną będzie? Bo ja do domu nie wrócę.
Anna chwilę pomyślała. Na pewno musi porozmawiać z Jurkiem.
- Na razie zostaniesz u mnie. Ale, żeby nie było zbyt łatwo, musisz pomagać w domu. Nie wiem tylko co ze szkołą? ... No dobra, pomyślimy później.
   Okazało się, że piękne zdjęcia można robić niezależnie od pory roku. Każda aura ma swój własny urok i to właśnie Anna wykorzystywała w swojej nowej pasji. Zaczęła zauważać piękno w rzeczach, na które kiedyś nie zwróciłaby uwagi. Nawet zmarznięty liść, odpowiednio ujęty, stanowił wdzięczny obiekt dla jej lustrzanki. Prezent od kolegów z pracy niespodziewanie stał się jej największym przyjacielem. Codziennie wędrowała z nim przez las. Dzisiaj jednak nie zrobiła wielu zdjęć. Zastanawiała się jak pomóc Antkowi. Chłopak był u niej już 3 tygodnie. Jakimś cudem udało się uniknąć konfrontacji z Jurkiem. Owszem, wściekły przyjechał do matki, ale Antek w tym czasie został przezornie wysłany przez babcię na grzyby. Jakoś zdołała wyperswadować synowi siłowe sprowadzenie chłopaka do domu. Umówili się, że wszyscy przemyślą sytuację i spotkają się, żeby omówić przyszłość. Jedno jest pewne – Antek musi zdać maturę. Ma już prawie miesiąc zaległości w nauce, ale jest zdolny i jeszcze powinien sobie poradzić. Na pewno musi wrócić do szkoły. Ale może niekoniecznie do Poznania? Trzeba się dowiedzieć gdzie tu najbliżej jest liceum. Tak rozmyślając Anna dotarła do brzegu jeziora. W tym miejscu znajdowało się dość strome urwisko. W nocy był mróz, który pokrył szronem trawę i liście. Ponieważ słońce nie bardzo spieszyło się z wyjściem zza chmur, nadal było bardzo ślisko. Anna nie zauważyła, że zbliżyła się za bardzo do brzegu jeziora. Zrobiła o jeden krok za dużo i pokazowo zjechała wprost do lodowatej wody. Ubranie natychmiast nasiąkło i zrobiło się ciężkie jak kamień. Nogi bezskutecznie próbowały znaleźć grunt. Przez głowę kobiety przebiegały różne myśli. Pomyślała, że nie ma szans się stąd wydostać – brzeg był stromy, popłynąć w tym mokrym ubraniu nie była wstanie. Dlaczego akurat tutaj musi być tak głęboko? W kilka sekund zdążyła się pożegnać w myślach z bliskimi i zaczęła tracić siły. Lodowata woda sprawiała ból w całym ciele, który uniemożliwiał  jej starania o utrzymanie się na powierzchni. Zaczęła obojętnieć i sztywnieć. Zamknęła oczy i w tym momencie poczuła, że ktoś ją chwyta pod ramię i zaczyna ciągnąć. Była już tak zdrętwiała, że właściwie obojętne jej było co się z nią dzieje. Czuła tylko, że coś lub ktoś z wielkim wysiłkiem wyciągnął ją z wody. 
- Mam nadzieję, że nie umrzesz kobieto, nie po to się zmoczyłem i teraz zamarzam – usłyszała szorstki męski głos. To znaczyło, że jednak żyje! Otwarła oczy i ujrzała twarz, której nie mogła z nikim skojarzyć, ale wiedziała, że gdzieś już ją spotkała.
- Wstawaj, nie ma czasu! Musimy szybko dotrzeć do mojej chaty – pociągnął ją dość brutalnie za rękę, żeby podnieść z ziemi. Poprowadził ją przez las tak szybko na ile to było możliwe. Resztkami sił dotarła do jakiejś chatki, a właściwie – barakowozu stojącego na polance.
- Na szczęście w piecu jeszcze nie wygasło – usłyszała głos swojego wybawcy – masz tutaj koc i szybko się rozbieraj! – Anna stała jakby nie docierały do niej słowa – Słyszysz kobieto!? Chcesz zamarznąć? I w ogóle co to za pomysł, żeby łazić po lesie w taką pogodę? W tym miejscu nawet latem utopił się kiedyś dzieciak.
Mężczyzna wszedł za jakieś przepierzenie i po chwili wyszedł w suchych spodniach i swetrze. Podszedł do pieca, typowego „kubusia” i wrzucił kilka solidnych polan. Wziął od Anny mokre ubranie, powiesił na sznurze nad piecem, po czym podał szklankę i nakazał zaraz wypić jej zawartość. Po pierwszym łyku oczy wyszły jej na wierzch. W życiu nie piła tylu procentów na raz. Posłusznie zrobiła jeszcze kilka łyków, ale nie dała rady opróżnić szklanki do końca. Wybawca szykował herbatę a ona, nadal zszokowana, siedziała jak skamieniała owinięta od stóp do głów kocem. Zastanawiała się skąd zna tę twarz.
- Czy my się skądś znamy? – zapytała nadal szczękając zębami.
- Trudno pani nie znać – mężczyźnie najwidoczniej przypomniały się zasady grzeczności i przestał jej mówić na „ty” - przecież wszyscy widzieli jak się pani sprowadzała do wioski. Do sklepu pani przychodzi…
No tak! Sklep! Tam widziała tego człowieka. Tylko wtedy miał na głowie słomkowy kapelusz. Gdyby nie był taki zarośnięty, to byłby całkiem sympatyczny. Nigdy nie lubiła brodatych mężczyzn. Zawsze jej się wydawało, że są jacyś niedomyci. Widziała kiedyś jak koledze jej męża na brodzie pozostał makaron podczas jedzenia rosołu i od tego źle jej się to kojarzyło. Ale twarz tego mężczyzny miała ładne szlachetne rysy. W młodości musiał być całkiem przystojny. Krzątając się w maleńkiej kuchence, wcale nie zwracał na nią uwagi. Dzięki temu mogła rozejrzeć się po jego lokum. Przeżyła kolejny tego dnia szok. Pomieszczenie zupełnie nie pasowało do jej wyobrażeń o mieszkaniach zarośniętych, pijących pod sklepem gości. Wyglądało na to, że są to dwa połączone ze sobą barakowozy dające całkiem sporą przestrzeń. Siedziała w bardzo wygodnym fotelu, przy którym stała lampa – idealny zestaw do czytania w długie wieczory. Tuż obok stały proste półki od podłogi po sufit wypełnione książkami. Za przepierzeniem zapewne znajdowała się część sypialna mieszkania. Anna zainteresowała się aneksem kuchennym. Całkiem schludna męska kuchnia, ale to co wprawiło ją w osłupienie, to prawdziwy drogi ekspres do kawy! Zupełnie taki o jakim ostatnio, z powodu braku kawiarni w okolicy, marzyła.
- Dziwne? – gospodarz zauważył chyba jej zdziwioną minę.
- Co takiego? – ocknęła się z zamyślenia.
- Że na takim odludziu można wypić prawdziwą kawę…
- Faktycznie, trochę dziwne.
- Może kiedyś panią zaproszę. Dzisiaj proszę wypić herbatę z malinami – podał jej kubek pełen pachnącego płynu. Powąchała ostrożnie.
- Spokojnie. Jest bez procentów. Proszę pić, a ja wyjdę po drewno.
Anna uspokojona zaczęła powoli pić herbatę. Herbata zaczęła rozlewać się ciepłem po jej ciele, a koc sprawił, że poczuła się jak owinięta w bezpieczny kokon. To chyba sprawiło, że przypomniało o sobie zmęczenie i powieki zrobiły się ciężkie. Po chwili zasnęła.

 Kiedy Anna się przebudziła, w barakowozie było już szaro. Rozejrzała się. Pusto. Cicho. W piecu nie było już płomienia, tylko żar dogasającego drewna. Która może być godzina?! Słysząc miarowe tykanie zegara, odszukała na półce stary solidny budzik. O Matko! Prawie szesnasta. A wyszła z domu rano, kiedy Antek jeszcze spał. Chłopak pewnie się martwi. Szybko włożyła swoje niemal suche ubranie i nie szukając gospodarza, wyszła. Prawie biegiem dotarła do swojego domu. Kiedy podchodziła do drzwi, na drodze zauważyła, że ktoś (albo coś) szybko się zbliża w jej kierunku. Przecież to jej własny pies! Zostawiła go rano w domu, żeby Antkowi było raźniej jak się obudzi. Podbiegł do niej szczekając i skacząc z radości.
- Maurycy, piesku! A gdzie Antek? – niestety pies nie odpowiedział wobec czego Anna rozejrzała się po okolicy – byliście na spacerze? Pewnie zaraz przyjdzie…
Kudłaty przyjaciel był dziwnie podekscytowany. Zupełnie jakby chciał coś jej powiedzieć, ale z pyska wychodziło tylko, niezrozumiałe dla człowieka, szczekanie.  Anna postanowiła wrócić do domu i przebrać się w coś bardziej suchego. Trudno jednak wejść do domu przez zamknięte na klucz drzwi. Musiała zgubić klucze wpadając do wody. Jasna cholera! Co za dzień? Trudno, trzeba poszukać chłopaka. Jeszcze pół godziny i zacznie się ściemniać.
Od Helenki w sklepie dowiedziała się tylko, że wnuk pytał o nią około południa. Później nikt go nie widział. Wychodząc zauważyła swojego porannego wybawcę siedzącego na murku.
- Błagam, niech mi pan pomoże! Wnuk zniknął!
- Kobieto! Czy ja jestem jakimś etatowym ratownikiem twojej rodziny? Zdaje się, że nic innego dzisiaj nie robię – Anna już wiedziała, że pod tą niemiłą skorupą jest zupełnie inny człowiek i liczyła na jego pomoc – Co ten pies tak wariuje?
Faktycznie Maurycy zachowywał się dziwnie. Szczekał jakby zachęcał do pójścia za nim. Mężczyzna bez namysłu ruszył za psem, a Anna podążyła za nimi.
Pies prowadził ich w przeciwnym kierunku niż dom i las. Kiedy skończyły się wiejskie zabudowania, Anna zobaczyła niewielkie pole przecięte piaszczysta drogą, prowadzącą do kolejnego lasu. Tutaj drzewa były dużo gęściej posadzone, zupełnie jakby miały coś do ukrycia.
Nigdy tu nie byłam…
- I całe szczęście – nieco kpiącym głosem odezwał się mężczyzna – tu jest dużo niebezpieczniej niż nad jeziorem.
- A to dlaczego? – Anna ledwo nadążała za jego szybkimi krokami
- Pospieszmy się, zaraz zrobi się ciemno…
Posłusznie podreptała za nim. Było jej gorąco, czuła jak oblewa ją pot. Jednocześnie, nie do końca wyschnięte ubranie powodowało, że wstrząsały nią dreszcze. Pies biegł przed nimi co jakiś czas poszczekując jakby chciał, żeby przyspieszyli. Las był gęsty, porośnięty mchem. Nagle Anna zobaczyła strzępy betonowego muru z wystającymi drutami zbrojeniowymi. No tak! Bunkry! Przecież gdzieś tutaj musiały przechodzić umocnienia Wału Pomorskiego. A to co widzi to gruzy jakiegoś bunkra. Maurycy poprowadził ich w bok przez gęsto rosnące paprocie. Po kilku minutach biegu zatrzymał się i zaczął szczekać wyraźnie pokazując im gdzie mają zajrzeć. Anna zobaczyła dziurę porośniętą mchem, której, gdyby nie pies, nie zauważyłaby na pewno. Pochyliła się nad otworem wołając Antka. W odpowiedzi usłyszała słaby jęk.
Jest! To on! – Anna się ucieszyła jednocześnie zdając sobie sprawę z grozy sytuacji – Co my teraz zrobimy? Tam na pewno jest głęboko. Inaczej Antek by wyszedł…
- Coś musiało się stać. Tak nie jęczy zdrowy chłopak – mężczyzna wyjął z kieszeni latarkę, którą, na szczęście, zawsze miał przy sobie i poświecił w dół. Kilka metrów niżej coś się poruszyło – Nie dam rady tam zejść...
- Ratuj go! – Anna błagała – Musimy go wydostać!
Usiadła czując się bezsilna. Co może zrobić kobieta w takiej beznadziejnej sytuacji? Rozpłakać się.
Tylko nie próbuj ryczeć – mężczyzna widocznie dobrze znał psychikę kobiet – na pewno mu tym nie pomożesz. Telefonu nie masz? – Anna pokręciła przecząco głową – w takim razie musisz tutaj zostać, a ja pójdę po pomoc. Zaraz wracam!
Anna usiadła na mchu i przytuliła się do Maurycego. Teraz było jej naprawdę zimno. Trzęsła się jak galareta. Martwiła się o wnuka jednocześnie nasłuchując nieprzyjaznych odgłosów lasu, w którym robiło się coraz ciemniej. Z czystym sumieniem mogła się wreszcie rozpłakać…    


Pierwszą rzeczą na której skupił się jej wzrok po przebudzeniu była lampa. Świecąca jasno jarzeniówka. Była pewna, że takiej w domu nie miała. Gdzie się w takim razie znajduje? Po raz drugi tego dnia (a może już nocy?) obudziła się w obcym miejscu. Żeby jej to tylko nie weszło w krew. Uniosła głowę i wszystko stało się jasne. Kroplówka podłączona do jej ręki nie pozostawiała wątpliwości. Nagle przypomniała sobie o Antku. Co się z nim dzieje?! Nie zdążyła dłużej pomyśleć ponieważ drzwi się otwarły i do pokoju wszedł…Jerzy? Skąd on się tutaj wziął? Na twarzy miał wymalowaną mieszaninę złości i troski.
- A nie mówiliśmy, żebyś wprowadziła się do nas? – zaczął od progu -  Można było przewidzieć, że wyprowadzka na to zadupie przyniesie same kło…
- Co z Antkiem? – Anna przerwała synowi jego umoralniający słowotok
- Teraz to już na pewno matury nie zda. Nie ma szans. Lekarze mówią, że musi poleżeć w gipsie 8 tygodni…
- Ale co mu się stało?! – cierpliwość już jej się kończyła.
- Złamana kość udowa… z przemieszczeniem – Jurek nabrał powietrza – Gdyby nie mamy pomysły to by się nie stało! Jakby mama została w mieście, nie miałby dokąd uciekać i nie wałęsałby się po jakimś lesie pełnym dziur.
Anna wysłuchała spokojnie tyrady syna, ale nie wytrzymała i postanowiła wygarnąć mu jego własną głupotę.
- A pomyślałeś choć przez chwilę, że to ty mogłeś zapobiec temu co się stało? Może byś spróbował go zrozumieć? Pytałeś go kiedyś kim chciałby być?!
Jurkowi na chwilę odebrało głos.
- A w ogóle to zmęczona jestem. Idź lepiej do Antka. Tylko nie męcz go tym swoim głupim gadaniem…
Jurek, po stanowczych słowach matki, posłusznie wyszedł, a do niej dotarło, że leży w szpitalu, ale właściwie to NIE WIE DLACZEGO?

   No tak, to było do przewidzenia. Biegała pół dnia w mokrym ubraniu, a to musiało się skończyć zapaleniem płuc. I tak ma szczęście, że żyje w dwudziestym pierwszym wieku. Jej babcia właśnie na tę przypadłość zmarła z powodu bezsilności medycyny.
 Trzeba sobie uporządkować w głowie przebieg wczorajszego dnia. Najpierw sama ledwo uszła z życiem, później to samo spotkało jej wnuka. To był jakiś sądny dzień. Teraz to już może być chyba tylko lepiej. Jak wyjdzie ze szpitala musi przede wszystkim podziękować swojemu wybawcy. Jak on właściwie ma na imię? Nie przedstawił się. Pewne jest jednak, że gdyby nie on…
   W otwartych drzwiach stanął wysoki siwy mężczyzna. Anna przyjrzała się tej twarzy. Skąd ona go zna?
- Wiem, że wyglądam dziwnie – mężczyzna odezwał się dobrze jej znanym głosem wczorajszego wybawcy – ale zarośniętego i w brudnych ciuchach by mnie do pani nie wpuścili…
Zmiana jaka nastąpiła w jego wyglądzie była ogromna. W czystych dżinsach i brązowej skórzanej kurtce był naprawdę elegancki. Ogolona twarz miała szlachetny wyraz. Gdyby nie głos, nie rozpoznałaby w nim wczorajszego zaniedbanego „dziada”.
- Widzę, że zdziwienie odebrało pani głos. Myślę, że najwyższy czas się przedstawić. Mam na imię Andrzej.


   Jurek prowadził samochód naburmuszony jak przedszkolak. Kiedy mu powiedziała, że mimo ostatnich przygód, nie zamierza zamieszkać w jego domu, obraził się. Wiedząc jednak, że matka i tak postawi na swoim, posłusznie zawiózł ją do Strzelinka. Anna bała się, że po dwóch tygodniach nieobecności, dom będzie zimny i wilgotny. W końcu zaczął się listopad. Atmosfera w aucie też była listopadowa.
Mimo obaw, ogień wesoło trzaskał w kominku. Anna przez ułamek sekundy pomyślała, że to Andrzej  zadbał, żeby nie marzła.
- Poprosiłem sąsiadkę, żeby rozpaliła  – Jurek wyjaśnił jakby czytał w jej myślach.
No tak. Właściwie to dlaczego miałby to być on. Przecież od pamiętnej wizyty w szpitalu, dwa tygodnie temu, nie widziała go więcej.
- Na pewno sobie poradzisz? – w głosie Jurka usłyszała prawdziwą troskę, bez wcześniejszej złośliwości.
- Przecież nie jestem inwalidą. Muszę tylko trochę na siebie uważać.
- Bo wiesz… w kancelarii uzbierało mi się roboty…
- Jedź. O mnie się nie martw. Proszę tylko o jedno: przemyśl wszystko jeszcze raz, żeby nie narobić nowych głupstw kiedy Antek wyjdzie ze szpitala.
- I kto tu mówi o głupstwach – sarkazm znów odezwał się w jego głosie – już chyba większych niż mama to zrobić nie można…
- No no. Trochę szacunku dla matki! Jak Antoś wróci to porozmawiamy. Będzie dobrze.

                                   ......

- W mieście to nie do pomyślenia. Tam ludzie są zagonieni za swoimi   sprawami. A tutaj: wracam ze szpitala, zastaję ciepły dom i pełną lodówkę. Jak ja ci się odwdzięczę?
- Ja myślę, że ludzie są wszędzie tacy sami – Helenka upiła łyk kawy z filiżanki - Może nie trafiłaś na odpowiednich? Ty mi lepiej powiedz co zrobiłaś temu  Andrzejowi z lasu?
Anna poczuła ukłucie w sercu. Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się myśleć o tym człowieku. Zaczynała czuć coś na kształt tęsknoty. Niestety, jak na złość, od dwóch tygodni go nie widziała.
- Hej, obudź się! - Helenka trąciła ją w ramię – Co się tak zamyśliłaś?
- A dlaczego o niego pytasz?
- Wiesz, najpierw wywołał sensację bo przyszedł do sklepu ogolony. Kumple to go prawie nie poznali. A później zniknął…
- Jak to – zniknął?! – Annie przed oczami ukazał się obraz szkieletu obgryzionego przez dzikie zwierzęta w jakiejś leśnej dziurze – I nikt go nie szuka?
- Spokojnie, widziano go jak wsiadał do PKSu. Jakieś 2 tygodnie temu. Na pewno wróci…


   Listopad dobiegał końca i czas już był najwyższy aby odwiedzić grób Henryka. Ta nieszczęsna przygoda ze szpitalem miała miejsce akurat tuż przed Świętem Zmarłych i Anna nie mogła być w tym czasie w Poznaniu. Rekonwalescencja zajęła jej kilka tygodni, ale w końcu poczuła się na siłach, żeby wsiąść do auta i wyruszyć w drogę. O psa, kota i dom była spokojna – Helenka na pewno odpowiednio zaopiekuje się jej dobytkiem. 
   Miasto wydało jej się strasznie głośne i zatłoczone. Na ulicach i sklepowych wystawach mrugały już świąteczne, nachalne dekoracje. Chyba zmieniła się już w „wiejską babę” bo strasznie ją to wszystko drażniło. Jednak, to co zastała w domu Jerzego, wynagrodziło jej te wszystkie miejskie niedogodności. Antek opuścił szpital i od dwóch dni był w domu.
- Babciu nie uwierzysz! – mimo mizerności spowodowanej długim leżeniem w gipsie, promieniał – jak tylko uda mi się zdać maturę, będę zdawał na ASP!! Długo rozmawialiśmy z ojcem. Mówię ci, on się tak zmienił, że trudno uwierzyć…
- I tak po prostu zrezygnował ze swoich planów? – Anna zawsze wierzyła, że rozsądek zwycięży, ale nie myślała, że tak łatwo to pójdzie.
- Łatwo nie było, powiedziałem wszystko co mi leżało na sercu, tata powiedział swoje. W końcu stwierdził, że nie mógłby żyć z myślą, że unieszczęśliwił własne dziecko i nie ma prawa narzucać mi swojej woli. Nie myślałem, że mój ojciec to taki równy gość…
- A ja zawsze to wiedziałam – uśmiechnęła się do wnuka – ale teraz masz nie lada zadanie. Musisz jakoś nadrobić zaległości szkolne.
- Spoko, dopóki mnie nie wyjmą z tego gipsu, nauczyciele mają przychodzić do domu. Zresztą teraz mam  motywację.
Jak miło było patrzeć na szczęśliwego wnuka.
Jerzego zastała w jego gabinecie nad jakimiś papierami. Pogłaskała go po głowie zupełnie jak wiele lat temu, kiedy był jeszcze chłopcem. Ile to lat minęło od czasu kiedy przychodził do niej z rozbitym kolanem czy łokciem? Zdała sobie właśnie sprawę, że te jakże bolesne doświadczenia, po latach pozostają pięknymi wspomnieniami. Przynajmniej dla matki.
- Dziękuję synku…
- Zdałem sobie sprawę, że wy z tatą zawsze pozwalaliście mi dokonywać własnych wyborów. Nie mogę z własnego dziecka zrobić swojego niewolnika…
- Zawsze wierzyliśmy, że dobrze wybierzesz…. Jesteś bardzo zajęty?
- Nie tak bardzo, żeby nie pojechać z tobą na cmentarz. Chodźmy odwiedzić tatę.

Anna tak się dobrze poczuła w domu Jurka, że nawet nie zauważyła kiedy minęły dwa tygodnie. Kilka razy odwiedziła Henryka. Kiedy stała nad jego grobem, zdawało jej się, że jest gdzieś obok niej. Jego odejście już tak nie bolało jak na początku. Powiedzenie, że „czas leczy rany” najwyraźniej ma odniesienie do rzeczywistości.
Z synową, o dziwo, świetnie się rozumiały. O wiele lepiej niż wtedy kiedy spotykały się niemal co tydzień. Widocznie duża odległość na co dzień miała dobry wpływ na ich wzajemne relacje. Udało im się  kilka razy pójść na babskie zakupy, a raz nawet do kina!

Jednak nic nie trwa wiecznie i trzeba było pomyśleć o powrocie do domu. Czas zacząć przygotowania do świąt. Poza tym, Anna już bardzo tęskniła za swoim domem pod lasem!


Najbardziej wylewne powitanie czekało ją ze strony Maurycego. Omal nie przewrócił swojej pani podczas zlizywania jej, starannie zrobionego przez Halinkę na pożegnanie, makijażu. Kot Sebastian był bardziej powściągliwy. Poprzestał na ocieraniu się o nogi Anny. Z kolei zupełnie niewzruszony stał jej dom. Jednak odniosła wrażenie, że on również tęsknił. Ona sama poczuła wielką radość widząc swoje własne drzwi, okna i ściany. Bardzo chciała urządzić rodzinną wigilię w swoim kochanym domu. Niestety, nie udało jej się namówić dzieci. Nie bardzo chcieli podróżować z „zagipsowanym” Antkiem. W końcu przyznała im rację i ustalono, że święta spędzą razem w domu Jerzego. Szkoda, że Piotrek nie może przyjechać. To już będzie drugie Boże Narodzenie bez niego. I pierwsze bez Henryka…
Jadąc do Strzelinka Anna zdała sobie sprawę, że tęskni nie tylko do swojego domu i zwierzaków. Podświadomie miała nadzieję, że Andrzej również wrócił do siebie i ze zdziwieniem przyznała, że perspektywa spotkania go jest bardzo przyjemna. Jeżeli nie najprzyjemniejsza. Niemal codziennie, podczas spacerów z psem, zaglądała na leśną polanę. Niestety, w obejściu Andrzeja, nie znalazła żadnych oznak życia. Sprawiało smutne opuszczone  wrażenie. Nie wpływało to pozytywnie na jej samopoczucie. Dni były już bardzo krótkie i tylko spotkania z Helenką sprawiały, że długie zimowe wieczory dało się jakoś znieść.  Pewnego wietrznego dnia listonosz przywiózł Annie list. Adres pisany był nieznanym jej charakterem pisma. Nadawca nie podał swoich danych. W zasadzie to anonim, ale otworzyła go.

„Droga Anno, postanowiłem napisać ponieważ nie wypada tak znikać bez słowa. Dzień, w którym udało mi się wyciągnąć cię z lodowatej wody, okazał się przełomowym w moim życiu. Żebyś zrozumiała, muszę ci trochę o sobie opowiedzieć. Prowadziłem kiedyś dobrze prosperujące biuro projektowe w Krakowie (jestem architektem). Miałem pieniądze, rodzinę i wszystko co można sobie wymarzyć. Przynajmniej tak myślałem. Zdawało mi się, że jesteśmy z żoną szczęśliwi. Mieliśmy małego synka. Czar prysł kiedy od znajomego lekarza przypadkiem dowiedziałem się, że moja żona usunęła ciążę. Potwierdziła i powiedziała, że zrobiła to dlatego, że z dziećmi jest za dużo kłopotów. Po prostu. To był dla mnie wielki cios. Zawsze marzyłem o dużej rodzinie. Ufałem żonie i nigdy nie dopuściłbym myśli, że mogłaby zrobić coś takiego. Poczułem do niej wstręt. Zacząłem pić. Piłem coraz więcej. W końcu zacząłem włóczyć się po Polsce. Moja włóczęga trwała ponad 30 lat. Przez ten czas nie dawałem znaku życia mojej rodzinie. Nie szukałem też wiadomości o nich. Jednak kiedy opowiadałaś mi w szpitalu o problemach swojego syna i o tym jak Antek potrzebuje jego akceptacji, uświadomiłem sobie jakie świństwo zrobiłem własnemu dziecku. Postanowiłem go odnaleźć. Długo trwało zanim w ogóle zgodził się ze mną porozmawiać. Nie jest łatwo. Chciałbym w jakiś sposób naprawić krzywdę jaką mu wyrządziłem. Jemu i moim wnukom, bo okazało się, że jestem potrójnym dziadkiem. Od kilku lat jestem też wdowcem. Postanowiłem zostać w Krakowie i odbudować swoją rodzinę. Dziękuję, że dzięki tobie uświadomiłem sobie co jest ważne w życiu.

Życzę ci wszystkiego co najlepsze. Andrzej”

                       ............................


Z dnia na dzień jej nastrój stawał się coraz bardziej podły. Wcześniej nie znała takiego uczucia. Zawsze było odwrotnie – im bliżej świąt, tym samopoczucie lepsze. Tymczasem, jutro Wigilia, a jej chce się po prostu ryczeć. Jurkowie nagle oświadczyli, że w tym roku postanowili spędzić święta w jakimś ciepłym kraju. Nie miała pojęcia skąd ta decyzja? Przecież zawsze w ten magiczny czas byli razem. Najdziwniejsze było to, że wcześniej ją zaprosili na Wigilię do siebie… Nie podejrzewała własnego dziecka o taką bezduszność. Zostawić staruszkę samą w Boże Narodzenie?! Kiedy Jerzy zadzwonił, żeby ją o tym poinformować, poczuła się strasznie urażona, powiedziała kilka niemiłych słów i rzuciła słuchawką. Teraz trochę żałuje. Nawet życzeń sobie nie złożyli. Komórki dzieci nie odpowiadają…
Drugim powodem zmartwienia stał się Piotrek. Od dwóch dni nie można się z nim skontaktować przez internet. Jakaś awaria czy jak? Często ostatnio rozmawiali ze sobą. Obserwowała, przynajmniej w ten sposób, jak rozwija się jej najmłodsza wnusia. Tymczasem kontakt się urwał, a coraz bardziej czuła się jak porzucony pies.
Jak przeżyje te święta? Będzie siedziała samotnie przy choince, którą troskliwy pan Maślanka „wcisnął” jej podobnie jak kiedyś drewno do kominka. Nie mogła sobie tego na razie wyobrazić. Wprawdzie Helenka koniecznie chciała ją zaprosić na wigilię do swojego domu, jednak Anna postanowiła zostać u siebie. Skłamała, że spodziewa się gości. Naprawdę nie miała ochoty siedzieć przy stole pomiędzy obcymi sobie ludźmi.
W wigilijne popołudnie zabrała psa i poszli na długi leśny spacer. Nic tak dobrze nie robi na zmartwienia duszy jak porządny wysiłek fizyczny. Nogi  same ją zaprowadziły na brzeg jeziora. Zamiast nieprzyjaznej zimnej wody, w popołudniowym słońcu błyszczała wesoła lodowa tafla. Anna przypomniała sobie dzieciństwo i łyżwy przykręcane do butów. Ach, jak wtedy było jej dobrze - mróz tak przyjemnie gryzł w policzki, a w domu czekało gorące kakao. Ile to już lat minęło? Chyba zdecydowanie za dużo!
Nawet nie zauważyła kiedy znaleźli się z Maurycym na polance. Przed nimi stał opuszczony „dom” Andrzeja. Ten widok wprawił ją z powrotem w fatalny nastrój. Dlaczego wszyscy ją opuścili??
Tymczasem zapadał zmrok. Na szczęście dwa dni temu spadł śnieg i teraz rozjaśniał jej drogę. Wieś nagle zrobiła się pusta i cicha. Idąc ulicą, Anna widziała rozjaśnione blaskiem choinek okna. Postanowiła, że się nie podda podłemu nastrojowi. Została sama? Trudno! Usiądą sobie z psem i kotem przy kominku i urządzą sobie święta. Trzeba się wziąć w garść i przestać mazać!

Cholera! Zapomniała o zakupach. Tak bardzo pochłonęło ją użalanie się nad swoja samotnością, że zapomniała. I co teraz będzie jeść? Sklepy przez najbliższe dwa dni zamknięte… Trudno – przejdzie na dietę ścisłą. Trochę tu za cicho. Gdzieś miała płyty z kolędami. Pogrzebała w biurku i już po chwili w jej przytulnym domku zabrzmiało nastrojowe „Wśród nocnej ciszy”. Od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Miała słabość do kolęd w wykonaniu Mazowsza. Rozejrzała się po pokoju i jej wzrok zatrzymał się na niedbale postawionej w kącie choince. Piękne drzewko. Zasługuje sobie na piękne „ubranie”. Wydobyła wielkie pudło z szafy w przedpokoju i zaczęła wyjmować ozdoby. Każda z nich wiązała się z jakimś miłym wspomnieniem. Ten łańcuch robili jeszcze jej chłopcy jak byli dziećmi, a aniołek to dzieło Kasi. Komplet bombek w kształcie grzybków kupowała jeszcze za komuny, kiedy niczego nie było w sklepach, a ten piękny dziadek do orzechów to pamiątka z ubiegłego roku. Kupowali go razem z Henrykiem… Nie, nie będzie płakać. Będzie silna!
Kiedy choinka mieniła się już wszystkimi kolorami świata, Anna postanowiła jeszcze rozpalić w kominku. Zawsze marzyła o kominku na Boże Narodzenie. Musiała wyjść na zewnątrz po drewno. Zatrzymała się na werandzie urzeczona pięknym obrazem, który miała przed sobą. Świat był cichy. Tylko gdzieś w oddali szczekał jakiś wiejski pies. Annie się zdawało, że w tej ciszy słychać jak spadają wielkie płatki śniegu. Dopiero po chwili przypomniała sobie po co wyszła na podwórko. Ociągając się  wróciła do domu z naręczem polan.
Pół godziny trwało przygotowanie improwizowanej Wigilii. W kominku wesoło trzaskał ogień, na stole znalazła się zapiekana ryba z mrożonki jakimś cudem znalezionej na dnie zamrażalnika. Pies i kot zostali zaopatrzeni w swoją karmę i Anna mogła siadać do stołu. Spojrzała na fotografię Henryka postawioną przy dodatkowym talerzu i … rozkleiła się na dobre. Hamowane przez całe popołudnie łzy nagle popłynęły, nie wstrzymywane, z siłą wodospadu. Zdziwione zwierzaki usiadły u stóp swojej pani, ryba wystygła, a ona płakała i płakała.  Może potrzebowała tego?

Nagle usłyszała coś jakby klakson samochodu. Zalana łzami miała przytępiony zarówno słuch jak i wzrok. Dlatego chwilę trwało zanim dotarło do niej, że coś dzieje się na jej podwórku. Szybko otarła twarz rękawem i podeszła do drzwi. To pewnie kolędnicy chodzą po wsi. 
Uchyliła drzwi i natychmiast do przedpokoju sypnęło śniegiem. Sypało tak, że ledwo dostrzegła auto wjeżdżające na jej podwórko. Zaraz za nim zobaczyła światła kolejnego samochodu. Trochę się wystraszyła. Gdyby ją teraz napadli to nikt by się nie zorientował. Oczami wyobraźni widziała jak po świętach sąsiedzi odnajdują jej trupa…
Nagle przeżyła szok! Przed drzwiami stanął nie kto inny jak jej własny syn Jerzy! Przecież miał w tej chwili się wygrzewać na jakiejś gorącej plaży. A tymczasem stoi przed nią radosny i rozpromieniony
- Niespodzianka! – krzyknął na wypadek gdyby nie zauważyła niespodzianki.
Tymczasem z auta zaczęła wysiadać reszta rodziny. Annie chwilowo odebrało mowę. Przez głowę przeleciała jej myśl o pustej lodówce i braku nawet kawałka chleba. Czym ona ich nakarmi? W tej samej chwili spostrzegła, że z drugiego samochodu zaczęli wysiadać jego pasażerowie. Nie do wiary! Przecież to Piotrek! I Karolina z małą Anusią na rękach!
Wszyscy razem weszli na werandę i chórem zaśpiewali:
- „Przybieżeli do Betlejem pasterze…”
To dopiero niespodzianka! W najśmielszych marzeniach czegoś takiego by sobie nie wymyśliła.
- Może nas mama wpuści? Jeszcze chwila i przed domem będziesz miała rodzinę bałwanów.
Anna wpuściła gości i … rozryczała się na nowo. Tym razem jednak z radości… Kiedy już wszyscy z wszystkimi się wyściskali, gospodyni stanęła przed gośćmi i powiedziała z rozpaczą w głosie:
- Ale ja mam pustą lodówkę!!!
Rodzinka roześmiała się jakby powiedziała dobry żart. Chłopcy po chwili przynieśli z samochodów plastikowe skrzynki pełne garnków i pudełek. Było wszystko: karp smażony, karp w galarecie, kapusta, barszczyk, zupa rybna, makiełki. Nawet o chlebie pomyśleli. Było też to co Anna lubiła najbardziej – makowce, pierniki i inne pyszności.
- Przecież mieliście pojechać na wakacje.
- Oj mamo. Myślałaś, że my tak na serio? W życiu bym nie wyjechał w Wigilię – Jurek był w wyśmienitym humorze
- A ty Piotrusiu? Mówiłeś, że nie możesz się z pracy wyrwać…
- Zawiązaliśmy z Jurkiem spisek. Myślisz, że moglibyśmy cię zostawić samą w taki czas? Wszystko było już dawno zaplanowane, zadania rozdzielone, Antkowi akurat gips zdjęli… A może ci się niespodzianka nie podoba?
Anna zamiast odpowiedzi rozryczała się już po raz trzeci dzisiejszego dnia. Musi się w końcu opanować bo napuchnie i urodę szlag trafi. Na tą myśl zaczęła się śmiać. Zupełnie jak pomylona. Śmiała się i płakała na zmianę. W końcu wzięła się w garść i zajęła się nakrywaniem do stołu. Dziewczyny jednak odgoniły ją od stołu, zupełnie jakby czytały w jej myślach i wiedziały, że najbardziej ciągnie ją teraz do małej Anusi, którą dotąd widywała tylko przez internet. Mrożonka trafiła do miski zwierzaków.
Wystarczyło pól godziny i wszystko było gotowe. Stół zastawiony, sianko pod obrusem, biały opłatek na środku. Anna chłonęła każdą chwilę spędzoną w gronie najbliższych. W końcu nie wiadomo kiedy znów spotkają się w takim gronie. Jeszcze godzinę temu była w czarnej rozpaczy z perspektywą samotności w ten piękny świąteczny czas. A teraz? Ma obok siebie wszystkich najbliższych. Brakowało tylko Henia. Łzy znów napłynęły do oczu, ale postanowiła się powstrzymać. Pomyślała, że teraz powinna zrobić rodzinne zdjęcie. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Przypomniała sobie swoją lustrzankę spoczywającą teraz gdzieś na dnie jeziora.
Nagle, wśród ogólnego gwaru, dało się słyszeć pukanie do drzwi.
- Święty Mikołaj! – krzyknęła Kasia. Wprawdzie od dawna znała prawdę na temat tego świętego, jednak miło było sobie pomyśleć, że on istnieje.
Kiedy Anna zobaczyła na swoim progu Andrzeja, nawet się nie zdziwiła. Czuła, że to właśnie on stoi za drzwiami. Poczuła jakieś miłe ukłucie w okolicach serca.
- Witaj. Pomyślałem, że zajrzę. Może będzie trzeba znów ratować kogoś z twojej rodziny… A to prezent dla ciebie – podał jej kartonik zawinięty w świąteczny papier.
- Dziękuję. Na razie wszyscy siedzą przy stole i nie wyglądają jakby  potrzebowali pomocy - Anna pochwyciła żartobliwy ton mężczyzny – ale miło, że wpadłeś. To jest Andrzej – przedstawiła gościa rodzinie, która w milczeniu przyglądała się  scenie – człowiek, który najpierw wyłowił mnie z jeziora, a później wyciągnął Antka z leśnego dołu… Przecież to aparat! – krzyknęła na widok zawartości paczki – lustrzanka!
- Zdaje się, że podobną miałaś w dzień kiedy się „bliżej” poznaliśmy…
Po gwarnym powitaniu Andrzej został usadzony na miejscu dla niespodziewanego gościa i poczęstowany smakołykami. Okazał się świetnym rozmówcą. Nie było śladu po pijanym wiejskim dziadzie.
- Zdaje się, że Święty Mikołaj zostawił coś w samochodzie – Jurek był zupełnie jak duże dziecko. Pobiegli z Piotrkiem do samochodu i wrócili obładowani paczkami i pudełeczkami. Zrobił się taki gwar, że nikt nie zauważył kiedy Anna i jej znajomy ubrali się i wyszli z domu. Na zewnątrz zrobiło się cicho i spokojnie. Śnieg przestał padać, a niebo zaiskrzyło gwiazdami. Przez chwilę stali podziwiając piękno mroźnej nocy. Ciszę przerwał Andrzej.
- Syn mi wybaczył…
- Cieszę się.
- Myślałem, że zostanę już na zawsze z moją rodziną.
- I znów ich zostawiłeś?
- To nie tak. Tym razem nie zniknąłem tylko wyjechałem żegnając się przedtem. W każdej chwili mogę wrócić. 
- A dlaczego jesteś dziś tutaj zamiast z rodziną?
Andrzej chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu wyznał:
- Tęskniłem…
Pogłaskał ją po policzku.
- Poza tym obiecałem ci przecież dobrą kawę – wrócił do żartobliwego tonu – Ale teraz chodźmy do twojej rodziny bo zaraz zaczną poszukiwania.
Uśmiechnęli się do siebie. Anna pomyślała, że ta piękna, cicha noc mogłaby trwać wiecznie. Z drugiej strony zaczęła czekać na kolejny dzień. Czuła, że właśnie zaczyna się nowy etap w jej życiu.

                   .......................................................
Koniec, lub jak kto woli, początek :) 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz