![]() |
fot. Halina Staniewska |
Maluszek dzielnie toczył się asfaltową wąską drogą między szpalerem
drzew. Lubiliśmy jeździć naszym piaskowym fiacikiem. Może to dzisiaj śmieszne,
ale dawał nam wrażenie bezpieczeństwa.
Było w nim przytulnie, cała nasza czwórka się mieściła, deszcz na głowę nie
padał i można było wszędzie nim dotrzeć. Wypatrywałam niecierpliwie drogowskazu
przy którym trzeba było skręcić w polną wyboistą drogę. Tutaj zaczynał się inny
świat. Po lewej stronie pagórek porośnięty krzakami. Jak głosi legenda, był tam
cmentarz podczas epidemii cholery wiele lat temu. Po przeciwnej stronie jak
okiem sięgnąć rozciągały się ścierniska. To oznaczało, że wakacje nieubłaganie
zbliżają się ku końcowi. Ale jeszcze nie czas, żeby się tym martwić. Przed nami
cały tydzień na wsi! W połowie drogi, przy mostku na Cybinie odruchowo wszyscy
spoglądają w lewo - prawie zawsze można zobaczyć stadko saren. Jeszcze tylko
pagórek i już widać domy. Niewiele tych domów – wszystkiego cztery gospodarstwa
otoczone pagórkowatymi lasami, łąkami i polami. Dla dzieci to prawdziwy raj na
ziemi.
Tata nie zdążył
jeszcze dobrze zaparkować, a nas już nie było. Znikaliśmy z kuzynami w sadzie
albo na łące. To była prawdziwa wolność!
Ledwo udawało się nas dowołać kiedy trzeba było się pożegnać z rodzicami
odjeżdżającymi do domu. Czekał nas
najbardziej intensywny tydzień w roku. Słowo „nuda” stawało się czymś zupełnie abstrakcyjnym.
![]() |
fot. Halina Staniewska |
![]() |
fot. Halina Staniewska |
Sporo zabawy
wiązało się ze zwierzętami gospodarskimi. Ciotka zleciła nam codzienne
poszukiwanie jajek, które cwane kury chodziły znosić w przeróżne dziwne miejsca.
Szukaliśmy w drewutni, garażu i wielu innych zakamarkach. Kilka razy posyłano
nas z krowami na pastwisko. Jednym okiem spoglądając na zwierzęta i pilnując,
żeby nie lazły w szkodę, bawiliśmy się w załogę „Rudego” albo w janosikową
bandę. W ostateczności grało się w karty, albo rzucało scyzorykiem.
Frajdą było
chodzenie po okolicznych łąkach i lasach. Na łąkę posyłano nas po wodę ze
źródełka. Po przecedzeniu przez gazę służyła do zaparzania herbaty i kawy. W
lesie zbieraliśmy maliny i jeżyny. Po kontakcie z krzakami jeżyn wyglądaliśmy
jakbyśmy się przedzierali przez zasieki z drutu kolczastego, ale nikt się tym
nie przejmował. Ważne, że Babcia miała z czego usmażyć dżem, który
pochłanialiśmy z chlebem na kolację. Aż dziw bierze,
że na to wszystko wystarczyło nam czasu w ciągu tygodnia.
Na zakończenie, sobotę
czekała nas wielka atrakcja - wyprawa garbatą „Warszawą” do miasteczka na
włoskie lody! A wieczorem – ognisko!
O moich
„wiejskich” wakacjach mogłabym jeszcze wiele opowiadać. Niestety, kiedyś
musiały się kończyć. Myślę, że nikogo nie zdziwi fakt, że po powrocie do domu,
życie w mieście wydało mi się monotonne,
nudne i bez sensu.
![]() |
fot. Halina Staniewska |
Tekst zgłoszony do konkursu:
http://blogroku.pl/2014/kategorie/moje-wielkie-wiejskie-wakacje,9ck,tekst.html
http://blogroku.pl/2014/kategorie/moje-wielkie-wiejskie-wakacje,9ck,tekst.html
fajny wpisik, do bloga roku zgłasza sięchyba całą strnę?
OdpowiedzUsuńW kategorii "tekst roku" trzeba wybrać jeden wpis.
OdpowiedzUsuń