środa, 29 stycznia 2014

O uczuć okazywaniu

Wczoraj, kiedy moje starsze „maleństwo” przydźwigało mi do domu ciężkie zakupy, z wdzięczności stwierdziłam, że jest kochany. Tak, żeby podziękować. Na to dziecko odpowiedziało, że cieszy się, że mu to mówię bo właśnie w szkole mieli pogadankę z byłym narkomanem, który zaczął ćpać ponieważ rodzice nie okazywali mu uczuć. Na wszelki wypadek cmoknęłam smarkacza jeszcze w głowę. Lepiej, żeby miał przesyt niż niedosyt uczuć. A łatwe to nie było bo synuś jest już jakieś 20 cm wyższy od mamusi. Taki sobie drobny epizod z życia rodzinnego. Jednak nakłonił do myślenia.  No bo w sumie „dziwny jest ten świat”. Kiedy się takie małe urodzi, nie szczędzimy mu przytulania i pieszczot, całujemy w stopki, a nawet po przysłowiowej „pupie niemowlaka”. Z czasem nasza wylewność maleje i zanika. Często zresztą za sprawą samych dzieci, które wstydzą się okazywania uczuć, zwłaszcza publicznie. Po co mają się koledzy śmiać. Przypadki narkomanii spowodowane brakiem okazywania uczuć przez rodziców są zapewne marginalne. Być może dotyczą rodzin, w których faktycznie brak miłości.  Nie chcę tu nikogo nakłaniać do wzmożonego atakowania naszych pociech przytulaniem i pocałunkami. Pewnie zaczęłyby podejrzewać jakiś podstęp. Pomyślałam jednak, że warto, od czasu do czasu dać im do zrozumienia, że mimo dawania nam w kość przez „humory nastolatka”, są przez nas kochane. W końcu to nic nie kosztuje, a może wiele znaczyć. Powiedzmy im po prostu, że je KOCHAMY! 

piątek, 24 stycznia 2014

O młodzieży wychowaniu, czyli chyba jestem niedzisiejsza

Czas, jak wiemy, płynie nieubłaganie. Dla niektórych dzieciaków nastąpił nareszcie koniec semestru i za chwilkę będą zasłużone ferie, inni właśnie się zorientowali, że od września minęło kilka miesięcy podczas których nie zdążyli pożegnać się z wakacyjną labą. No cóż? Może w drugim półroczu zdążą? Na tradycyjną wywiadówkę wybrałam się nawet chętnie. Lubię wiedzieć co się w szkole dzieje, a latorośl moja, mimo monstrualnego lenistwa, większych kłopotów nie przysparza. Dlatego poszłam nie spodziewając się żadnej katastrofy. Szybko jednak zostałam wyprowadzona z błędu. Wróciłam do domu pełna niepokoju o przyszłość. W dodatku o przyszłość ludzkości!! Świat stanął na głowie. Współcześni rodzice już nie jednoczą sił  z nauczycielem w wychowaniu swoich pociech. Teraz, kiedy pojawia się problem, szukają winy w szkole utwierdzając dziatwę w przekonaniu, że nie ma ona żadnych obowiązków, natomiast posiada szereg praw, które grono pedagogiczne musi respektować. W charakterze winnego ich własnych błędów wychowawczych najlepiej wybrać nauczyciela, który, nie dość, że zadaje codziennie do domu (czym powoduje stres u biednych dzieci), wymaga, żeby młodzież rozumiała co nieco z lekcji, to jeszcze od czasu do czasu rzuci jakimś wulgaryzmem pod adresem zestresowanych uczniów. To już w obecnych czasach prawdziwe przestępstwo! Nie ma znaczenia, że ci biedni zestresowani kompletnie ignorują nauczycieli podczas lekcji. W końcu makijaż trzeba kiedyś poprawiać, a przerwy przecież nie starcza. No i kontakt ze światem też trzeba mieć, czyli facebooka nikt wyłączać podczas zajęć nie zamierza. Zachowanie młodzieży oburzenia wśród rodziców nie wywołało, niemniej z wielką radością został przyjęty pomysł konfiskowania telefonów przed każdą lekcją. Pewnie. Nie radzimy sobie z własnymi dziećmi? Szkoła za nas załatwi. Najbardziej jednak spodobał mi się tekst, że przy czternastoletnich dzieciach nie powinno się używać niektórych  wyrażeń. Ciekawa jestem których? Niestety, jako osobie nieśmiałej, nie starczyło mi odwagi żeby spytać. Skądinąd wiem, że te czternastolatki mają bardzo bogate słownictwo. Niejeden polonista wzbogaciłby sobie przy nich zasób słów.
Problem chyba polega na tym, że rodzice chcieliby, żeby ich pociechy zdobyły w szkole wiedzę i jednocześnie, żeby szkoła nie stawiała im żadnych wymagań. Bo to stresuje. A jak są problemy z nauką to wina nauczycieli i już! Nieważne, że dziatwa (jak sama przyznaje) na naukę poświęca góra pół godziny dziennie. Przecież jest tyle ciekawszych zajęć…
Nie wiem czy jest jakikolwiek lek na to całe zło. Być może powinniśmy oprócz wbijania dzieciakom do głów listy praw jakie im przysługują, wspomnieć coś o obowiązkach? Mam wrażenie, że one po prostu o nich nie wiedzą. Już widzę to zdziwienie jak za kilka lat dowiedzą się od przyszłych pracodawców. 
Na wywiadówkę do drugiego syna nie poszłam. Moje nerwy mogłyby tego nie wytrzymać…