Fotografia współczesna |
Zdjęcie satelitarne z 1965 roku. Źródło: poznanmojemiasto.com |
Wśród wielu wspomnień z dzieciństwa,
które kłębią się gdzieś w mojej głowie i od czasu do czasu próbują o sobie
przypomnieć, jest to o betonowym murze i skrywanym przez niego tajemniczym
świecie. Wiem, wiem – brzmi to jakbym mówiła co najmniej o murze berlińskim.
Tymczasem było to zwykłe ogrodzenie. Mieszkaliśmy wtedy w blokach nie
budowanych jeszcze z wielkiej płyty, ale jednak w blokach. Dzieciaków było całe
podwórze. Czasy były takie, że bawiliśmy się w brudnych kałużach, a wszędzie
czyhały na nas niebezpieczeństwa pod postacią niespełniających dzisiejszych
norm huśtawek, drabinek i zabawek oraz bakterii ze śmietnika, który również
bywał areną naszych zabaw. Czyhał również dozorca czekający tylko na nasz
fałszywy ruch w postaci wbiegnięcia na trawnik. Nie wolno było i już! Mimo tych
różnych niedogodności byliśmy po prostu szczęśliwymi dziećmi, którym
wystarczało kilka metrów gumki do majtek, żeby się bawić. Nasz blok graniczył z
niedużą fabryką armatur, ale nikomu wówczas to sąsiedztwo nie przeszkadzało.
Pomiędzy budynkiem, a fabrycznym płotem była droga. Prowadziła donikąd.
Kończyła się murem. Ten mur budził ciekawość dzieciaków, które w tym miejscu
najlepiej się bawiły. Przez szpary widzieliśmy zieloną łąkę, ale nie mieliśmy
do niej dostępu. Z naszego balkonu na czwartym piętrze widziałam pola rozciągające
się za ogrodzeniem, ale nigdy tam nie byłam. Czy mogłam wtedy przypuszczać, że
kiedyś betonowy mur runie, a na łąkach i polach, jak grzyby po deszczu, zaczną
się wznosić budynki? Zaczęły powstawać osiedla i dokładnie pamiętam moment, kiedy
rozebrano ogrodzenie. Bezpośrednio za nim znalazło się boisko i kilka huśtawek.
Czuliśmy się jak wypuszczeni na wolność. Nikt już nie krzyczał, że zadeptujemy
trawę.
Minęło wiele lat. Nie ma już śladu po
dawnym murze. Nie ma nawet śladu po boisku i huśtawkach. Również fabrykę zlikwidowano.
Powstały nowe osiedla, dwie szkoły, kościół i kilka marketów. Już inny świat. Jednak świata z dzieciństwa
się nie zapomina.
My mieliśmy podwórko otoczone budynkami. Dwie kamienice 10 i 11 przedzielone były tylko płotem: najpierw drewnianym, potem z siatki, a potem murem. Tego ostatniego nie doczekałam, bo wyfrunęłam w świat. Na pograniczu posesji był śmietnik, najpierw murowany z otworem u góry, potem pojawiły się metalowe kubły, które z hałasem co drugi dzień wywozili śmieciarze. I była ziemia, na której świetnie grało się w piłkę, klasy, wyścigi kapslami, itp., i był metalowy trzepak stanowiący zawsze metę przy gonitwie i zabawie w chowanego..... I była też gromada dzieciaków, a nasze dzieciństwo tak bardzo przypomina to, które opisała w swojej książce Krystyna Kofta ("Wióry"). Dziękuję za Pani tekst, bo przypomniał mi własne dzieciństwo, choć nie spędzone w Swarzędzu. :)
OdpowiedzUsuń