niedziela, 8 lutego 2015

Opowiadanie sierpniowe

Dzisiaj, dla odmiany, zamieszczam pracę domową mojego piętnastoletniego dziecka. W pewnym sensie można powiedzieć, że jestem współautorką ponieważ cała rodzina wyślała nad tym opowiadankiem. 
*****************************************************
Za oknem pociągu zmieniał się krajobraz. Mijaliśmy żółte pola i zielone lasy. Poszedłem do wagonu Warsu, żeby zjeść lody. Było bardzo gorąco. Środek wakacji  - właśnie zaczynał się sierpień. Przez pierwszy miesiąc trochę się ponudziłem w domu, a teraz rodzice mnie wysłali do ciotki do Warszawy. Mam tam dwóch kuzynów więc przynajmniej nie będzie nudno. Minęliśmy Łowicz, jeszcze trochę i będę na miejscu. Pociąg ostro zahamował. Wziąłem swój plecak i poszedłem do wyjścia. Wysiadłem, ale peron był jakiś dziwny. Pamiętam, że na Dworcu Centralnym perony są pod ziemią, a tutaj zamiast sufitu widać niebo. Dziwne. Jeszcze dziwniejsze są odgłosy. Zamiast ulicznego zgiełku, jakby jakieś strzały i huki. Już widzę, że chyba źle wysiadłem. Napis na peronie głosi, że to Dworzec Główny a nie Centralny. No trudno. Ale ludzie też jacyś dziwni. Dziwnie ubrani i wszyscy jakoś nerwowo biegają.  Wyszedłem przed dworzec a tutaj zamiast wieżowców jakieś niższe budynki w dodatku część zburzonych. Na ulicach leży pełno gruzu, latarnie poprzewracane, nawet jakiś stary tramwaj leży przewrócony na bok. Nagle ktoś mnie przewrócił i przytrzymał przy ziemi. W ostatniej chwili bo właśnie świsnęła przelatująca kula. Jakiś chłopak pociągnął mnie za rękę do najbliższej bramy. Chłopak był ubrany w niemiecki hełm, a na ramieniu miał biało-czerwoną opaskę. Wyglądał zupełnie jak ci chłopacy ze zdjęć z czasów powstania warszawskiego. Jakiś film kręcą czy co?
- Co ty robisz na ulicy? Życie ci nie miłe? – odezwał się chłopak. Był chyba w moim wieku.
- Przyjechałem do cioci na wakacje….
- Oszalałeś, Jakie wakacje?! My tu już trzeci dzień ze szkopem walczymy.
Pomyślałem, że chyba wariuję albo śnię. Mamy rok 2014, a nie 1944. Może to jakaś ukryta kamera?
- Jak masz na imię? – spytałem
- Władek, a ty?
- Staszek. Przyjechałem z Poznania i nie wiem dokąd teraz iść.
- Chodź ze mną. Mam do zaniesienia meldunek dla naszego dowódcy. Razem będzie raźniej.
Pobiegłem z nim. Mijaliśmy ruiny domów, przeskakiwaliśmy przez barykady zrobione z gruzu, worków z piaskiem i różnych rupieci. Władek przeprowadzał mnie przez różne podwórka, na których ludzie modlili się przy kapliczkach. Widać było, że doskonale zna teren. Nagle zatrzymał się. Przed nami leżał martwy chłopiec w podobnym do nas wieku. Miał przestrzeloną głowę.
- Znałem go – powiedział Władek – to Jacek. Jego mama się załamie bo był ostatnim dzieckiem, które ocalało. Teraz nie będzie miała nikogo. Weź jego pistolet.
Podniosłem z ziemi prawdziwego Waltera. Umiem strzelać, ale zawsze strzelałem z wiatrówki. Ostrej broni jeszcze nie miałem w ręku. Pobiegliśmy dalej. Na jednym z podwórek leżeli ranni. Leżeli bezpośrednio na ziemi, a opatrywały im rany młode dziewczyny z białymi opaskami z czerwonym krzyżem na rękach. Bandażowały ranne głowy, nogi i ręce. Podawały rannym wodę do picia. Pierwszy raz widziałem tyle krwi i tyle cierpienia. W dodatku to byli sami młodzi ludzie. Straszny widok.
Władek mnie pociągnął za rękaw mówiąc, że nie ma czasu. Pobiegłem za nim dalej. Nagle zatrzymał się przy wyjściu z bramy. Ostrożnie wyjrzeliśmy przez szparę w drzwiach. Na ulicy świszczały kule i biegali ludzie z karabinami. Po chwili ucichło i mogliśmy wyjść.

- Teraz musimy przejść piwnicami bo tutaj jest niebezpiecznie – powiedział Władek. Zeszliśmy wąskimi schodkami do jakiejś piwnicy. Zaczęliśmy przechodzić przez ciemne pomieszczenia, w których ukrywali się ludzie. Dzieci popłakiwały. Władek szedł prawie po omacku. Okazało się, że piwnice kolejnych budynków były ze sobą połączone i tworzyły długie korytarze. W pewnym momencie zobaczyłem okienko, za którym było światło dzienne. Okazało się, że to nasze wyjście. Kiedy zbliżałem się do okienka, coś huknęło i czymś dostałem w głowę. W tym momencie mnie zamroczyło i straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, byłem w pociągu. Za oknem zobaczyłem peron Dworca Centralnego. Szybko się zerwałem, wziąłem plecak i wybiegłem z wagonu. Chciałem jak najszybciej wydostać się na zewnątrz tych dworcowych korytarzy przypominających powstańcze piwnice. Kiedy dotarłem do wyjścia, przywitało mnie letnie słońce, uliczny zgiełk i znane mi warszawskie wieżowce. Odetchnąłem z ulgą. 

3 komentarze:

  1. Bardzo dobre opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Napracowała się rodzinka ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt. Ale najgorsze jest to, że najpierw trzeba doprowadzić do tego, żeby młody w ogóle usiadł i zabrał się do pisania. Trudno przekonać kogoś, kto uważa, ze jedynka mu nie zaszkodzi :)

    OdpowiedzUsuń