piątek, 22 lutego 2013

Zimowa deprecha



Zastanawia mnie dlaczego tak się dzieje, że to co nas początkowo wprawia w zachwyt, po jakimś czasie powoduje złość i frustrację. Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja to się boję podejść do okna z powodu stresogennego krajobrazu. Grudniowa euforia, kiedy to „biały płot, cały sad biały…” czmychnęła bezpowrotnie. Zawsze powtarzam, że lubię każdą porę roku, ale co za dużo to niezdrowo. Kategorycznie żądam wiosny! Są ludzie, którzy wsiadają w samolot i lecą pocieszyć się w jakimś cieplejszym klimacie. Zastanawiałam się nawet nad taką ewentualnością. W sumie, jakby się spiąć to może nawet finansowo dałoby radę. Ale co zrobić kiedy palmy nie wywierają na mnie żadnego wrażenia? Cóż, drzewo jak drzewo. Sosna chyba ładniejsza. A moje leżenie na plaży, przy bardzo sprzyjających warunkach, to najwyżej 45 minut. I co robić z resztą czasu? Przy czym absolutnie nie krytykuję ludzi, którzy lubią taką formę wypoczynku. Ich wybór. Ja jednak proszę o nasze rodzime ciepełko. Takie, które najpierw nas łaskocze swoimi promieniami, a później powoli rozgrzewa. Proszę o nieśmiałą zieleń, która próbuje się przebić przez szarość, dając nam tyle radości. Chciałabym wychodzić z domu z własnej woli, a nie z musu. Kiedy zaczną się wiosenne spacery i wycieczki rowerowe?!! Kiedy będę mogła rzucić hasło: „w góry, w góry miły bracie…”?!! Mam nadzieję, że niedługo bo ostatnio nawet pisać mi się nie chce, co widać na moim zaniedbanym blogu… 

1 komentarz:

  1. dziś to łaskotanie to nawet poczułam, więc oby tak dalej i wiosna będzie u nas na dobre :)

    OdpowiedzUsuń