piątek, 1 lutego 2013

A może "powróćmy jak za dawnych lat"?



zdjęcie ze strony www.fototeka.fn.org.pl

  Jesienią miałam okazję brać udział w zdjęciach do serialu telewizyjnego. Razem z grupką gimnazjalistów, w nawiązaniu do przedmiotu szkolnego zwanego szumnie „zajęciami artystycznymi”, zostaliśmy statystami. Polegało to głównie na czekaniu na „swoją” scenę (podobno praca aktora na tym właśnie polega).  Owszem, trochę to mało komfortowe, ale czegóż się nie robi dla sławy i przyjemności przebywania w  znakomitym towarzystwie? Fakt – niemal każdy uczestnik tej niecodziennej wycieczki odchorował wielogodzinne przebywanie w niskich temperaturach, ale za to jakie ma wspomnienia!

  Cóż to jest jednak kilka godzin czekania w porównaniu z trudami kręcenia jednej sceny, które opisuje pan Stanisław Janicki w swojej książce pt. „W starym polskim kinie”? Dacie wiarę, że ten fragment filmu „Manewry miłosne czyli córka pułku” z roku 1935:

był kręcony przez 32 godziny?! Tak wynika ze wspomnień
 Toli Mankiewiczówny, filmowej baronowej Kolmar. W dodatku ówczesna technika nagrywania dźwięku zmuszała do przesuwania mikrofonów przy każdym obrocie (a trochę tych obrotów było). Do tego pani Tola oraz jej partner (nie chciałam być monotematyczna, ale cóż poradzę na to, że to znów Żabczyński?) musieli przez cały czas być w sobie zakochani niczym te dwa gołąbki.

  Muzyka była niezmiernie ważna w przedwojennych produkcjach. A skoro o muzyce mowa, grzechem byłoby nie wspomnieć o Henryku Warsie, który był prawdziwą „maszyną” (mam nadzieję, że pan Henryk by się nie obraził) do komponowania szlagierów. Z każdego niemal filmu pochodził przynajmniej jeden przebój. Mowa oczywiście o filmach komediowych, chociaż i od tego były odstępstwa – dwa naprawdę wielkie przeboje Hanki Ordonówny pochodzą z dramatu „Szpieg w masce”.

  Ówcześni aktorzy musieli mieć solidne muzyczne przygotowanie. Często związani byli, tak jak wspomniana Tola Mankiewiczówna, z operą lub operetką. Film „Manewry miłosne” jest niezbyt skomplikowaną romansową historią, dziejącą się w fikcyjnym państewku. Pochodzą z niego jeszcze dwie niezapomniane piosenki: „My Huzarzy wolne ptaki” oraz „Powróćmy jak za dawnych lat”. Na ekranie możemy podziwiać wspaniałą aktorkę, tancerkę i primabalerinę Teatru Wielkiego w Warszawie, Lodę Halamę. Czardasz w jej wykonaniu to prawdziwy majstersztyk. 

  Osobnym tematem powinna być rola Stanisława Sielańskiego, któremu w tym filmie partneruje Mira Zimińska-Sygietyńska. Pan Stanisław był bardzo barwną postacią kina przedwojennego specjalizującą się w rolach drugoplanowych. Nie grywając głównych ról ( z małymi wyjątkami), wystąpił prawie w każdej produkcji. 
Jeżeli macie trochę czasu i nie nudzą was czarno-białe filmy, zachęcam do obejrzenia całości!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz