zdjęcie ze strony www.fototeka.fn.org.pl |
Jesienią miałam okazję brać udział w zdjęciach do
serialu telewizyjnego. Razem z grupką gimnazjalistów, w nawiązaniu do
przedmiotu szkolnego zwanego szumnie „zajęciami artystycznymi”, zostaliśmy
statystami. Polegało to głównie na czekaniu na „swoją” scenę (podobno praca
aktora na tym właśnie polega). Owszem,
trochę to mało komfortowe, ale czegóż się nie robi dla sławy i
przyjemności przebywania w znakomitym
towarzystwie? Fakt – niemal każdy uczestnik tej niecodziennej wycieczki
odchorował wielogodzinne przebywanie w niskich temperaturach, ale za to jakie
ma wspomnienia!
Cóż to jest jednak kilka godzin czekania w porównaniu
z trudami kręcenia jednej sceny, które opisuje pan Stanisław Janicki w swojej
książce pt. „W starym polskim kinie”? Dacie wiarę, że ten fragment filmu
„Manewry miłosne czyli córka pułku” z roku 1935:
był kręcony przez 32 godziny?! Tak wynika ze wspomnień Toli Mankiewiczówny, filmowej baronowej Kolmar. W dodatku ówczesna technika nagrywania dźwięku zmuszała do przesuwania mikrofonów przy każdym obrocie (a trochę tych obrotów było). Do tego pani Tola oraz jej partner (nie chciałam być monotematyczna, ale cóż poradzę na to, że to znów Żabczyński?) musieli przez cały czas być w sobie zakochani niczym te dwa gołąbki.
Muzyka
była niezmiernie ważna w przedwojennych produkcjach. A skoro o muzyce mowa,
grzechem byłoby nie wspomnieć o Henryku Warsie, który był prawdziwą „maszyną”
(mam nadzieję, że pan Henryk by się nie obraził) do komponowania szlagierów. Z
każdego niemal filmu pochodził przynajmniej jeden przebój. Mowa oczywiście o
filmach komediowych, chociaż i od tego były odstępstwa – dwa naprawdę wielkie
przeboje Hanki Ordonówny pochodzą z dramatu „Szpieg w masce”.
Ówcześni aktorzy musieli mieć
solidne muzyczne przygotowanie. Często związani byli, tak jak wspomniana Tola
Mankiewiczówna, z operą lub operetką. Film „Manewry miłosne” jest niezbyt
skomplikowaną romansową historią, dziejącą się w fikcyjnym państewku. Pochodzą
z niego jeszcze dwie niezapomniane piosenki: „My Huzarzy wolne ptaki” oraz
„Powróćmy jak za dawnych lat”. Na ekranie możemy podziwiać wspaniałą aktorkę,
tancerkę i primabalerinę Teatru Wielkiego w Warszawie, Lodę Halamę. Czardasz w
jej wykonaniu to prawdziwy majstersztyk.
Osobnym tematem powinna być rola Stanisława
Sielańskiego, któremu w tym filmie partneruje Mira Zimińska-Sygietyńska. Pan Stanisław był bardzo
barwną postacią kina przedwojennego specjalizującą się w rolach drugoplanowych.
Nie grywając głównych ról ( z małymi wyjątkami), wystąpił prawie w każdej
produkcji.
Jeżeli macie trochę czasu i nie nudzą was czarno-białe filmy, zachęcam do obejrzenia całości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz