Coraz krótsze
szare dni. Brązowo-żółte fruwające liście. Do tego wszędobylska przenikliwa
wilgoć. To wszystko powoduje, że gdzieś w podświadomości czai się niepokój i
wyczekiwanie – KIEDY ZACZNIE SIĘ SEZON CHOROBOWY? Bo, że się zacznie to nie ma
wątpliwości. Przez całe lata próbuję
wypracować sposób na uodpornienie moich dzieci i jakoś efektu nie widać. Jednak
kiedy się tak głębiej zastanowię to dziecięce chorowanie, jeżeli jest „zwykłą
sezonówką”, wcale nie musi być wielką tragedią. Przynajmniej te z mojego
dzieciństwa przywołują całkiem przyjemne wspomnienia. Pamiętam pachnącą
wykrochmaloną pościel, taboret stojący przy łóżku, a na taborecie coś co było
zarezerwowane tylko dla chorych – herbata z malinami, które mama latem
własnoręcznie wrzucała do słoików i zasypywała cukrem. Pycha! Obok herbatki
obowiązkowy stosik książek. Telewizorów wtedy w każdym pokoju nie było, a nawet
gdyby były to i tak nie było czego oglądać do siedemnastej. O komputerach
jeszcze nie mieliśmy pojęcia, a najbliższy telefon był u sąsiadki dwa piętra
niżej. Jednak plucha za oknem paradoksalnie
powodowała, że w ciepłej pościeli było błogo i bezpiecznie, a dzięki lekturze
można było znaleźć się w dowolnym miejscu
i czasie. Oczami wyobraźni oczywiście.
Czy to nie są miłe
wspomnienia? Nie pozostaje nic innego, tylko postarać się, żeby moja młodzież kiedyś
też miała takie miłe skojarzenia. Szkoda tylko, że oni nie lubią czytać, a ja
nie przepadam za robieniem przetworów na zimę.
A może w tym
roku zdarzy się cud i grypa nie zawita pod mój dach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz