poniedziałek, 26 listopada 2012

zamiast wstępu

Cisza. Ta cisza zawsze działała na mnie kojąco. Nigdy nie mogłam się skupić podczas mszy. Wolałam przyjść tutaj kiedy nikogo nie było. Moim ulubionym miejscem od dzieciństwa była ostatnia ławka w lewej bocznej nawie. Stąd najlepiej widziałam ołtarz, a na lewo – konfesjonał. Gdzieś z zakamarków dziecięcej pamięci docierało do mnie wspomnienie słów mamy: „Widzisz jak pięknie rzeźbiony jest ten konfesjonał? Robił go twój prapradziadek, Andrzej. Te ławki, na których siedzimy też są jego dziełem”. Zapamiętałam to. Po ławkach pozostały wspomnienia. Pamiętam, że były na nich takie tabliczki z nazwiskami. Ludzie chyba sobie rezerwowali miejsca. W latach osiemdziesiątych ławki trafiły do pieca i zginęły w płomieniach wraz ze swoimi tabliczkami. Trudno, wszystko ma swój koniec. Oby konfesjonały żyły jak najdłużej.


Podniosłam głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć na ołtarz. Co u licha?!  Gdzie ołtarz? Jest, ale jakiś inny. Gdzie ja jestem?! Malowidła na ścianach obce, ołtarz, ambona. Przecież w tym kościele nie ma ambony! Zwariowałam. Zaraz, zaraz. Posadzka jest ta sama, ławki (ławki!) są dokładnie te, które pamiętam z dzieciństwa. Co się dzieje?! Konfesjonały są. Jestem chyba w tym samym miejscu co przed chwilą. Muszę stąd natychmiast wyjść. Czuję się jakbym grała główną role w jakimś thrillerze. Jeżeli jeszcze nie zwariowałam to za chwilę to na pewno nastąpi.  Z trudem otwarłam ciężkie stare drzwi i poraziło mnie słoneczne światło. Oczy przyzwyczaiły się do spokojnego półmroku. Chyba jednak nie zwariowałam. Stara kostnica stoi na swoim miejscu, za nią murek z klęczącymi aniołkami, schodki i cmentarz. Ale te groby jakieś obce. To nie są lastrykowe płyty. Kamienne nagrobki, gdzieniegdzie otoczone żelaznymi płotkami, drewniane krzyże. W dali połyskują wody jeziora. Szczypanie w rękę nic nie daje. To nie sen. Boję się. Dalej nie idę. Nie jestem gotowa.Trzeba zebrać myśli i ogarnąć to co się dzieje. Sytuacja mnie chyba przerasta. Co innego wyobrażać sobie jak świat wyglądał w przeszłości, a co innego oszaleć i się w nim znaleźć. Potrzebny mi jest dobry psychiatra. Biegnę do mojej ławki. Może jak się solidnie pomodlę to przejdzie mi to szaleństwo?

Podskoczyłam kiedy poczułam dotyk ręki na moim ramieniu. Zamiast ducha, którego się spodziewałam, zobaczyłam twarz mojego syna. Jak dobrze! To jednak był tylko sen. Jego mało subtelne słowa: „Długo tu zamierzasz sterczeć? Głodny jestem” wydały mi się dzisiaj piękne.



2 komentarze: