![]() |
Rys. Halina Staniewska |
Zaczynało się
ściemniać. Gdzieś za swarzędzkim jeziorem czerwieniły się ostatnie promienie
zachodzącego słońca. Na cmentarzu było pusto i spokojnie jednak bardziej
uroczyście niż zwykle. Helena w ciągu ostatnich miesięcy poznała to miejsce
doskonale. Była tutaj codziennie walcząc ze swoim bólem i pustką jaka zagościła
w jej sercu nagle i zupełnie niespodziewanie pół roku temu. Widziała jak groby
zmieniają swoje oblicze w zależności od pór roku i obchodzonych aktualnie
świąt. Każdy pragnie stworzyć choć namiastkę świątecznej atmosfery w miejscu, w
którym przynajmniej symbolicznie, spotyka się ze swoimi bliskimi zmarłymi. Tego dnia było szczególnie. Panowała uroczysta
cisza, groby były udekorowane świerkowymi gałązkami, których zapach rozchodził
się po całym cmentarzu, a zapalone znicze mrugały swoimi, targanymi przez
powiewy wiatru, płomykami. Górujący nad cmentarzem kościół w ciszy oczekiwał
mieszkańców miasta, którzy już za kilka godzin mieli tłumnie zebrać się na
uroczystej Pasterce. Helena, zatopiona w swoich myślach, nie zauważyła nawet,
że wokół zrobiło się pusto. Ludzie pożegnali się ze zmarłymi i pospieszyli do
domów przygotowywać się do tej najbardziej uroczystej wieczerzy w roku. Ona nie
miała siły wstać i pójść do domu. Najchętniej zostałaby już przy tym zasypanym
śniegiem grobie i poczekała aż Pan Bóg ją zabierze tam gdzie będzie mogła
spotkać się ze swoim synem. Tak
strasznie za nim tęskniła. Właśnie mijało pół roku od kiedy go nie ma, a nie
było ani jednego dnia, żeby nie płakała. Codziennie czytała ostatniego smsa, w
którym Antek pisał, że mają piękną pogodę i idą na plażę. Helena chciałaby aby
czas się wówczas zatrzymał i żeby jej dziecko nie utonęło w zimnym Bałtyku. Ale
to się stało i nic już tego nie zmieni.
Z odrętwienia
wyrwało ją ciche skomlenie. Rozejrzała się i pod cmentarnym murem zobaczyła
trzęsącą się z zimna kupkę nieszczęścia – brudnego łaciatego kundelka
patrzącego smutnymi oczkami. Ten widok zmobilizował ją do działania. Podniosła
się i szybko podeszła do pieska. Widocznie zbyt szybko bo szczeniak się
najwyraźniej wystraszył i czmychnął czym prędzej w stronę furtki. Helena bezwiednie
poszła w tą samą stronę. Rozejrzała się ale po piesku nie było już śladu więc
powoli ruszyła w stronę domu. Na ulicach był niewielki ruch. Gdzieniegdzie
widać było ludzi dźwigających paczki z prezentami i spieszących na Wigilię. Rodziny
spotykały się, żeby razem spędzić ten najpiękniejszy wieczór w roku. Brr! Śnieg
sypał prosto w oczy tak, że prawie nic nie było widać. Idąc chodnikiem Helena
odruchowo zaglądała przez rozświetlone okna do ciepłych mieszkań. Na choinkach
świeciły się lampki a na stołach, pomiędzy półmiskami z rybą i kapustą, stały
zapalone świeczki. Domownicy i ich goście krzątali się przy stołach - dzieci
biegały, dorośli rozmawiali - ludzie
zaczynali świętować Boże Narodzenie. Tak samo było u niej w domu jeszcze rok
temu…
W chwili kiedy
dotarła do Rynku, zegar na ratuszowej wieży zaczął wygrywać melodię kolędy.
Jego wskazówki pokazywały siedemnastą. Helena wiedziała, że znów zawiodła męża
i córkę. Na pewno czekają na nią z kolacją wigilijną. Tymczasem ona nie ma
ochoty wracać do domu. Miała wyrzuty sumienia, że przez jej zachowanie Kasia
musiała szybciej dojrzeć. Po śmierci brata, to ona przejęła większość
obowiązków domowych. Starała się jak mogła a dzisiaj na pewno robiła wszystko,
żeby ich kolacja przypominała Wigilię. Mąż na początku również codziennie
odwiedzał cmentarz, ale z czasem robił to coraz rzadziej. Później przychodził po
Helenę kiedy długo nie wracała do domu. Z czasem przestał przychodzić. Czuła,
że oddalają się od siebie i ich rodzina zaczyna się chwiać. Wiedziała, że nie
powinno tak się dziać ze względu na Kasię ale nie potrafiła się otrząsnąć ze
swojego bólu.
Śnieg nadal
sypał. Na tle światła latarni widać było wielkie spadające płatki. Z otwartego
okna w jednej z kamienic dobiegał chóralny śpiew: „Wśród nocnej ciszy głos się
rozchodzi…”.
Koło wielkiej
rozświetlonej choinki coś się nagle ruszyło. Przez gęsto padający śnieg Helena
ledwo poznała kundelka z cmentarza, który pobiegł przed siebie jak tylko
spróbowała się do niego zbliżyć. Zrezygnowana poszła dalej. Mijała kolejne
rozświetlone okna i tysiące mrugających światełek w ogrodach przed domami. W
końcu dotarła do swojego domu. Już zza płotu mogła zobaczyć co się dzieje w
środku. Najwyraźniej znów zapomnieli o zasunięciu rolet. Spojrzała w okno i
serce jej się ścisnęło. Zobaczyła smutnego męża przytulającego szlochającą
córkę. Tylko w ich domu lampki na
choince się nie świeciły. Pomyślała, że Kasia nie zasłużyła sobie na ten
smutek. Nie dość, że straciła brata to jeszcze ona, matka, przestała być dla
niej oparciem. W tym momencie Helena pomyślała, że tylko ona może uratować
swoją rodzinę. I zrobi to! Zawsze będzie pamiętała Antka, ale musi żyć dla tych
dwojga, których przecież kocha. Z mocnym postanowieniem podeszła energicznie do
furtki. I wtedy zauważyła ta samą kupkę nieszczęścia, którą widziała na
cmentarzu i Rynku. Szczeniak siedział w kąciku i trząsł się z zimna. Tym razem
jednak nie uciekł. Wbiegł najpierw na podwórko a później do domu zupełnie jakby
był u siebie. Helena i jej rodzina ze zdziwieniem patrzyli jak pies obiega i
obwąchuje całe mieszkanie aby w końcu wskoczyć na fotel, w którym zwykle siadał
Antek. Kobieta podeszła do choinki i włączyła lampki. Ciepłe światło sprawiło,
że w pokoju zrobiło się miło i przytulnie. Podeszła do swoich bliskich by się
do nich przytulić i zapłakać. Były to jednak łzy oczyszczające, dające
nadzieję. Tego wieczoru ich rodzina znów poczuła się wspólnotą. Poza tym
dołączył do niej ktoś wyrażający swoje emocje bieganiem, machaniem ogonem i
radosnym popiskiwaniem.
Tekst ukazał się 20 grudnia 2017 r. w Tygodniku Swarzędzkim