![]() |
Zdjęcie zapożyczone ze strony: www.superseriale.se.pl |
Kiedy usłyszałam o planach dotyczących serialu „Bodo”
ukłuło mnie takie maleńkie poczucie żalu. Dlaczego nie Żabczyński!? W końcu
jego życiorys jest gotowym scenariuszem filmowym! Ale w końcu Eugeniusz Bodo
jest na drugim miejscu w moim rankingu przedwojennych gwiazd więc żale
odłożyłam na bok i na premierę serialu czekałam z niecierpliwością. Miałam
nadzieję, że chociaż trochę poczuję tę atmosferę, której nazwę nawet trudno
określić. Chciałam, za pośrednictwem małego ekranu, znaleźć się w klimacie
teatralno-kabaretowo-wodewilowym z domieszką kina, przeplatanym specyficznym
dźwiękiem gramofonowej płyty. I nie myliłam się. Wprawdzie producenci trochę
mnie zawiedli kręcąc „epizod poznański” bez udziału Poznania, ale cóż - plenery nie są najważniejsze. Ważniejsze jest
to co dzieje się, w kolejnych odcinkach serialu, na deskach kabaretowych scen. A dzieje się!
Jeżeli chodzi o
odtwórców głównej roli, to muszę przyznać, że dotąd nie doceniałam aktorskich
umiejętności Antoniego Królikowskiego, a w Tomaszu Schuchardt nie zauważyłam
wcześniej fizycznego podobieństwa do Eugeniusza Bodo. Młody „Królik”
wspaniale zagrał młodego upartego i dążącego do swojego celu przyszłego aktora.
Podczas sceny warszawskiego debiutu, przeplatanej scenami śmierci ojca, nawet
się nieco wzruszyłam. Mariuszowi Bonaszewskiemu, w roli Teodora Junod,
bezbłędnie udało się zagrać faceta, któremu wiele można wybaczyć i darzyć
sympatią mimo wszystko. Natomiast Maciej Damięcki rozśmieszył mnie zupełnie jak Antoni Fertner, którego aktor
zagrał. Reasumując, obejrzane dotąd odcinki serialu „Bodo”, mimo kilku wpadek,
takich jak: ubrani w letnią odzież ludzie w listopadzie 1918 roku oraz
pływające w wiadrze wigilijne karpie (karp został symbolem wigilijnym dopiero
po drugiej wojnie światowej), to świetnie nakręcony serial oddający klimat
dawnej kabaretowej bohemy. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że znów
zaczęło się mówić o zapomnianym przedwojennym kinie i kabarecie!