Co zrobić kiedy zbliża się Wielkanoc, a długo oczekiwany ojciec i mąż, pracujący na obczyźnie, nie dostał urlopu i nie przyjedzie do domu? Poszukać tanich biletów, zapakować dzieciaki do samolotu i fruuu...
Zrobiłam tak w 2008 roku i w ten sposób spędziłam swoje jedyne święta poza domem. A tak to mniej więcej wyglądało:
Wszystkie okoliczne markety odwiedzone i ani śladu czekoladowego zająca! No dobrze, związek zająca z Wielkanocą jest nie do końca jasny, ale żeby nie było czekoladowych jajek i kurczaków?! Widocznie Hiszpanie mają inne pojęcie o świątecznych symbolach. Trudno, przyjechaliśmy do La Puebla de Alfinden żeby spędzić tu polskie święta i zrobimy to mimo przeciwności losu.
Już pożegnaliśmy się z wizją sernika z
powodu braku zwykłego białego sera, kiedy ktoś z Polaków mieszkających w
miasteczku dowiedział się, że w polskim sklepie w Saragossie można takowy
„dostać”. Czyli sernik będzie! Babkę również można upiec. Wędliny przywieźliśmy
ze sobą. Kury na szczęście jajka znoszą na całym świecie. Czego nam jeszcze
brakuje do święconki? Gryczpanu (dla niewtajemniczonych – bukszpanu) i barana z
masła. Coś na kształt tego pierwszego znaleźliśmy w parku, a barana dzieciaki
wyrzeźbiły przy pomocy nożyków. Czyli jest wszystko czego potrzeba. Pojawia się
jednak zasadniczy problem – zwyczaj święcenia pokarmów w ogóle tutaj nie jest
znany! W końcu w Wielką Sobotę dowiadujemy się, że jakiś polski ksiądz święci, ale już za dziesięć minut w
miasteczku oddalonym od nas o 30 kilometrów. Dotarcie raczej graniczyłoby z
cudem. Trudno. Trzeba pogodzić się z brakiem „święconego”.
Spędziliśmy święta w gronie wspaniałych
przyjaciół (przy okazji pozdrawiam dwie Gosie, Pawła, Kubę, Artura i Adriana) i
na pewno tych chwil nie zapomnimy. Poza tym mieliśmy okazję celebrować
Wielkanoc w sposób niesamowity i zupełnie odmienny niż zawsze. Dla Hiszpanów
bowiem najważniejszy jest Semana Santa czyli Wielki Tydzień. Nam ten czas
kojarzy się z zadumą i ciszą. U nich, za sprawą bębnów, w których rytm codziennie ulicami miast przechodzą
procesje męczenników, trudno nazwać ten tydzień cichym. Rytmiczny dźwięk
narasta w miarę zbliżania się pochodu i przyprawia o gęsią skórkę. Oczywiście,
im większa miejscowość tym procesja odbywa się z większym rozmachem. Jeszcze
bardziej niesamowite są stroje, których tradycja wywodzi się jeszcze ze
średniowiecza, kiedy tak właśnie ubierano ludzi karanych przez inkwizycję.
Dzisiaj noszenie długiej szaty i kaptura nie jest karą, a zaszczytem. Ubrani w
nie ludzie idą ulicami niosąc relikwie i święte figury na ogromnych drewnianych
platformach. W dodatku nie jest to jednorazowe widowisko ponieważ odbywa się
codziennie od Niedzieli Palmowej do Wielkiego Piątku. W sobotę robi się cicho,
a drzwi kościoła zastają zamknięte na
głucho. Nie ma zwyczaju adoracji Grobu Pańskiego. Świątynia ożywa ponownie w
Niedzielę.
Tak wyglądały nasze jedyne święta spędzone
z dala od domu. Nie było źle, ale postanowiliśmy więcej tego doświadczenia nie
powtarzać. Bliskość babć, dziadków, ciotek, wujków i kuzynów jest jednak bardzo
ważna, nawet jeżeli na co dzień nie wszystkich się lubi.
Życzę wszystkim Wesołych Świąt!
A tutaj kilka obrazków z La Puebla de Alfinden i okolic (pustynia jak okiem sięgnąć):
I jeszcze stolica Aragonii - Zaragoza (Saragossa jak ktoś woli) i mętne wody Ebro:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz