sobota, 12 kwietnia 2014

Wielkanoc w Aragonii


Co zrobić kiedy zbliża się Wielkanoc, a długo oczekiwany ojciec i mąż, pracujący na obczyźnie, nie dostał urlopu i nie przyjedzie do domu? Poszukać tanich biletów, zapakować dzieciaki do samolotu i fruuu...
Zrobiłam tak w 2008 roku i w ten sposób spędziłam swoje jedyne święta poza domem. A tak to mniej więcej wyglądało:

Wszystkie okoliczne markety odwiedzone i ani śladu czekoladowego zająca! No dobrze, związek zająca z Wielkanocą jest nie do końca jasny, ale żeby nie było czekoladowych jajek i kurczaków?!  Widocznie Hiszpanie mają inne pojęcie o świątecznych symbolach. Trudno, przyjechaliśmy do La Puebla de Alfinden żeby spędzić tu  polskie święta i zrobimy to mimo przeciwności losu.
Już pożegnaliśmy się z wizją sernika z powodu braku zwykłego białego sera, kiedy ktoś z Polaków mieszkających w miasteczku dowiedział się, że w polskim sklepie w Saragossie można takowy „dostać”. Czyli sernik będzie! Babkę również można upiec. Wędliny przywieźliśmy ze sobą. Kury na szczęście jajka znoszą na całym świecie. Czego nam jeszcze brakuje do święconki? Gryczpanu (dla niewtajemniczonych – bukszpanu) i barana z masła. Coś na kształt tego pierwszego znaleźliśmy w parku, a barana dzieciaki wyrzeźbiły przy pomocy nożyków. Czyli jest wszystko czego potrzeba. Pojawia się jednak zasadniczy problem – zwyczaj święcenia pokarmów w ogóle tutaj nie jest znany! W końcu w Wielką Sobotę dowiadujemy się, że jakiś polski ksiądz  święci, ale już za dziesięć minut w miasteczku oddalonym od nas o 30 kilometrów. Dotarcie raczej graniczyłoby z cudem. Trudno. Trzeba pogodzić się z brakiem „święconego”.
Spędziliśmy święta w gronie wspaniałych przyjaciół (przy okazji pozdrawiam dwie Gosie, Pawła, Kubę, Artura i Adriana) i na pewno tych chwil nie zapomnimy. Poza tym mieliśmy okazję celebrować Wielkanoc w sposób niesamowity i zupełnie odmienny niż zawsze. Dla Hiszpanów bowiem najważniejszy jest Semana Santa czyli Wielki Tydzień. Nam ten czas kojarzy się z zadumą i ciszą. U nich, za sprawą  bębnów, w których rytm codziennie ulicami miast przechodzą procesje męczenników, trudno nazwać ten tydzień cichym. Rytmiczny dźwięk narasta w miarę zbliżania się pochodu i przyprawia o gęsią skórkę. Oczywiście, im większa miejscowość tym procesja odbywa się z większym rozmachem. Jeszcze bardziej niesamowite są stroje, których tradycja wywodzi się jeszcze ze średniowiecza, kiedy tak właśnie ubierano ludzi karanych przez inkwizycję. Dzisiaj noszenie długiej szaty i kaptura nie jest karą, a zaszczytem. Ubrani w nie ludzie idą ulicami niosąc relikwie i święte figury na ogromnych drewnianych platformach. W dodatku nie jest to jednorazowe widowisko ponieważ odbywa się codziennie od Niedzieli Palmowej do Wielkiego Piątku. W sobotę robi się cicho, a drzwi  kościoła zastają zamknięte na głucho. Nie ma zwyczaju adoracji Grobu Pańskiego. Świątynia ożywa ponownie w Niedzielę.
Tak wyglądały nasze jedyne święta spędzone z dala od domu. Nie było źle, ale postanowiliśmy więcej tego doświadczenia nie powtarzać. Bliskość babć, dziadków, ciotek, wujków i kuzynów jest jednak bardzo ważna, nawet jeżeli na co dzień nie wszystkich się lubi.
Życzę wszystkim Wesołych Świąt! 



 A tutaj kilka obrazków z La Puebla de Alfinden i okolic (pustynia jak okiem sięgnąć):




I jeszcze stolica Aragonii - Zaragoza (Saragossa jak ktoś woli) i mętne wody Ebro:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz