Kilkudniowa przerwa w dostępie do internetu wywołała
ogólnorodzinną dyskusję na temat „jak to drzewiej bywało”. Okazuje się, że wyobraźnia przeciętnego
nastolatka nie do końca ogarnia aspekty codziennego życia przed pięćdziesięciu laty. Co
innego magiczne sztuki Harrego Pottera lub nieskończona ilość „żyć” po
odrąbaniu nam głowy w jakiejś komputerowej grze, a co innego wyobrazić sobie
jak wszyscy mieszkańcy kamienicy biegają do wspólnego wychodka na podwórzu
(szczególnie przy kilkunastostopniowym mrozie). Swoją drogą jak pięknie ludzie
musieli się wówczas integrować czekając pod drzwiami tego przybytku lub stojąc
z wiaderkiem przy wspólnym kranie na półpiętrze. Nie trzeba było facebooka,
żeby wszelkie informacje lotem błyskawicy obiegały najbliższą okolicę. Jak tej
naszej dziatwie wiarygodnie wytłumaczyć, że telewizor był szczytem luksusu, a
sąsiedzi traktowali mieszkanie szczęśliwego posiadacza takiego urządzenia jak
swego rodzaju świetlicę? Po prostu przychodzili ze swoją wałówką oraz
krzesełkiem i oglądali wszystko jak „leciało”. Szczerze mówiąc, wiele tego nie
było. Niedawno próbowałam swoim dzieciom uświadomić, że kiedy byłam w ich wieku
nie było czegoś takiego jak pilot do telewizora. Owszem, do wiadomości
przyjęli, ale wyobrazić sobie trudno. Komu chciałoby się podchodzić, żeby włączyć lub ściszyć odbiornik? A
właśnie, że się chciało! Fakt, że często funkcje dzisiejszego pilota spełniały
dzieci. Bywały jednak wyjątki - podobno mój dziadek pod koniec lat sześćdziesiątych był posiadaczem
super nowoczesnego sprzętu – telewizora z pilotem na kabelku! Niestety
osobiście nie miałam szczęścia tego cuda widzieć. Dziadek, nie wstając z
tapczanu, mógł sobie robić głośniej lub ciszej, a nawet jaśniej lub ciemniej.
Kanałów zmieniać nie mógł. Ale to nie miało w sumie większego znaczenia
ponieważ wtedy program był tylko jeden (kolejny niewyobrażalny fakt).
Takie nierealne elementy
codziennego życia sprzed lat można by wymieniać w nieskończoność. Moje własne dzieci o młodości dziadków mówią,
że to zacofanie i średniowiecze. Może i tak, ale przychodzi mi do głowy taki
piekielny pomysł. Obóz przetrwania. Ale nie taki w
lesie. Przecież, dzięki telewizji, każde dziecko wie jak w nim przeżyć. Zamiast tego zamknąć obozowiczów w kamienicy z węglowymi
piecami, bez łazienek, kaloryferów, telewizji, że o internecie nie wspomnę.
Powiedzmy, że dla rozrywki dałoby im się radio.
Niech mają. To by był eksperyment! Ciekawe czy wytrzymaliby tydzień! :)
uśmiałam się ;)
OdpowiedzUsuń