poniedziałek, 17 lutego 2014

Jak drzewiej bywało czyli skutki braku internetu



Kilkudniowa przerwa w dostępie do internetu wywołała ogólnorodzinną dyskusję na temat „jak to drzewiej bywało”.  Okazuje się, że wyobraźnia przeciętnego nastolatka nie do końca ogarnia aspekty codziennego życia przed pięćdziesięciu laty. Co innego magiczne sztuki Harrego Pottera lub nieskończona ilość „żyć” po odrąbaniu nam głowy w jakiejś komputerowej grze, a co innego wyobrazić sobie jak wszyscy mieszkańcy kamienicy biegają do wspólnego wychodka na podwórzu (szczególnie przy kilkunastostopniowym mrozie). Swoją drogą jak pięknie ludzie musieli się wówczas integrować czekając pod drzwiami tego przybytku lub stojąc z wiaderkiem przy wspólnym kranie na półpiętrze. Nie trzeba było facebooka, żeby wszelkie informacje lotem błyskawicy obiegały najbliższą okolicę. Jak tej naszej dziatwie wiarygodnie wytłumaczyć, że telewizor był szczytem luksusu, a sąsiedzi traktowali mieszkanie szczęśliwego posiadacza takiego urządzenia jak swego rodzaju świetlicę? Po prostu przychodzili ze swoją wałówką oraz krzesełkiem i oglądali wszystko jak „leciało”. Szczerze mówiąc, wiele tego nie było. Niedawno próbowałam swoim dzieciom uświadomić, że kiedy byłam w ich wieku nie było czegoś takiego jak pilot do telewizora. Owszem, do wiadomości przyjęli, ale wyobrazić sobie trudno. Komu chciałoby się podchodzić, żeby włączyć lub ściszyć odbiornik?   A właśnie, że się chciało! Fakt, że często funkcje dzisiejszego pilota spełniały dzieci. Bywały jednak wyjątki - podobno mój dziadek pod koniec lat sześćdziesiątych był posiadaczem super nowoczesnego sprzętu – telewizora z pilotem na kabelku! Niestety osobiście nie miałam szczęścia tego cuda widzieć. Dziadek, nie wstając z tapczanu, mógł sobie robić głośniej lub ciszej, a nawet jaśniej lub ciemniej. Kanałów zmieniać nie mógł. Ale to nie miało w sumie większego znaczenia ponieważ wtedy program był tylko jeden (kolejny niewyobrażalny fakt).

Takie nierealne elementy codziennego życia sprzed lat można by wymieniać w nieskończoność.  Moje własne dzieci o młodości dziadków mówią, że to zacofanie i średniowiecze. Może i tak, ale przychodzi mi do głowy taki piekielny pomysł. Obóz przetrwania.  Ale nie taki w lesie. Przecież, dzięki telewizji, każde dziecko wie jak w nim przeżyć. Zamiast tego zamknąć obozowiczów w kamienicy z węglowymi piecami, bez łazienek, kaloryferów, telewizji, że o internecie nie wspomnę. Powiedzmy, że dla rozrywki dałoby im się radio.  Niech mają. To by był eksperyment! Ciekawe czy wytrzymaliby tydzień! :)

1 komentarz: