![]() |
Rys. Halina Staniewska |
Nogi same ją zaprowadziły nad jezioro. Było prawie ciemno a
wilgotna mgła przenikała przez ubranie i wprawiała ciało w drżenie. Spojrzała
na zimną taflę wody. Wystarczyłby jeden krok w tą ciemność i wszystko by się
skończyło. Mogłaby uniknąć tego przed czym się tak wzbraniała.
Nagle usłyszała za sobą płacz dziecka. Obejrzała się ale
zobaczyła tylko mleczną mgłę. Jednak gdzieś daleko zza tej zasłony zdawało jej
się, że słyszy głos swojej córeczki. Elżbieta musiała dokonać wyboru pomiędzy
ciemną tonią jeziora, pozwalającą uciec od wszystkich problemów, a powrotem do
ludzi i zmaganiem się z tymi problemami. Teraz już wiedziała, że nie zostawi
swoich dzieci. Zbyt wiele sierot widziała w swoim życiu i zrobi wszystko, żeby
ich nie spotkał taki los. Wystarczy, że straciły ojca. Potrzebują teraz silnej
matki, która będzie ich oparciem. Tym razem nogi poniosły ją w przeciwną
stronę, poprzez mgłę, coraz bliżej domów
i ludzi. Lodowata woda jeziora pozostawała coraz dalej a ciepłe światła okien
zaczęły się zbliżać.
Elżbieta
przyspieszyła kroku. Pod górkę, obok browaru pana Schmidtke, już prawie biegła.
Chciała jak najszybciej wrócić do dzieci i je uściskać. Przechodząc obok
budynku poczty starała się na niego nie patrzeć. To stąd listonosz, niespełna
rok temu, przyniósł jej wiadomość o śmierci męża. A tak gorliwie modliła się
każdego dnia o jego szczęśliwy powrót. Tymczasem, zamiast niego, z frontu
przyszło urzędowe pismo. To był dla niej straszny cios. Od czasu kiedy prusacy
zabrali Michała do wojska było jej bardzo ciężko ale dawała sobie radę. Wierzyła, że ich wspólne marzenia jeszcze będą
miały szansę się spełnić. Byli szczęśliwi w maleńkim, wynajmowanym mieszkanku i
nawet gdyby nie udało im się w przyszłości zrealizować marzeń o domu z ogrodem,
to nic by tego szczęścia nie zmąciło. Mieli zdrowe dzieci a Michaś miał pracę i
starczało im na utrzymanie rodziny. Mieli nawet trochę odłożonych pieniędzy, za
które w przyszłości jej mąż chciał otworzyć własny warsztat stolarski. Niestety,
przez te dwa lata kiedy musiała sama zająć się domem, całe ich oszczędności się
stopiły.
Kiedy skręciła w stronę rynku, z nieba zaczęły lecieć białe
delikatne płatki. Elżbieta pomyślała o radosnych piskach dzieciaków i z jej
oczu popłynęły łzy na myśl o tym jak jej mąż cieszyłby się ciągnąc sanki z
maluchami. Przecież on nawet nie zdążył dobrze ich poznać. Były całkiem małe kiedy
ich tata poszedł na front.
Śnieg padał coraz mocniej. Światło gazowych latarni
ustawionych wokół swarzędzkiego rynku wyglądało ślicznie w tej zimowej
scenerii. Elżbieta, mijając znajome
okna, zauważyła, że sąsiedzi już przygotowują wigilijne wieczerze. Pomyślała o
swoich dzieciach, które również powinny poczuć świąteczną atmosferę.
Przyspieszyła kroku i wbiegła szybko do bramy swojej kamienicy.
- Gdzie ty się podziewasz?! – siostra przywitała ją gniewnie,
jednak w jej głosie słychać było troskę. – Henio już za tobą płacze a ja nie
mam czasu się nim zająć bo stoję przy kuchni…
Elżbieta rozejrzała się po swoim skromnym mieszkaniu. Pachniało
świętami. Maleńka choineczka, ustrojona papierowymi gwiazdkami, zajmowała
honorowe miejsce, biały obrus przykrywał stół a dzieci, wymyte i czysto ubrane,
wypatrywały w oknie pierwszej gwiazdy. Ta Helenka jest niesamowita. Przyjechała
specjalnie kilka dni temu, żeby spędzić razem z nimi Wigilię. Nie zostawiła
siostry samej. Tylko ona rozumiała dlaczego Elżbieta chce ten dzień spędzić
jeszcze w Swarzędzu. Jutro pojadą razem na wieś.
Przyszłość Elżbiety była jedną wielką niewiadomą. Kiedy
zwróciła się do rodziców o pomoc, ojciec rozwiązał jej problemy na swój sposób.
Przedstawił jej kandydata na męża, wdowca z trójką dzieci i dużym
gospodarstwem. Nie miała siły, żeby mu się przeciwstawić. Zresztą wiedziała, że
nie da sobie sama rady. Jej narzeczony
był od niej 10 lat starszy i nalegał na cichy ślub jeszcze w Adwencie jednak
Elżbieta się uparła i ostatecznie wyznaczono termin na święta. Miała wyjść za
mąż za człowieka, który nie wzbudzał w niej żadnych uczuć poza niechęcią.
Chciała przynajmniej tę ostatnią wigilię spędzić w miejscu gdzie pozostawi
wszystkie swoje dobre wspomnienia, gdzie zdążyła poznać życzliwych ludzi i
gdzie przez kilka lat była szczęśliwa.
Dzieci podbiegły do niej, żeby się przytulić. Po jej policzku
spłynęło kilka łez ale zaraz się wzięła w garść i postanowiła być silna. Dla
nich.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę Heluniu.– uściskała
zaskoczoną siostrę. – Umyję tylko ręce i już ci pomagam.
Szybko uwinęły się z przygotowaniem do wieczerzy. Dzieci, za
małe, żeby zrozumieć, że ich życie od jutra będzie zupełnie inne, cieszyły się
z łakoci, które znalazły pod choinką. Elżbieta z całych sił starała się nie
myśleć o swoim kochanym mężu. Wiedziała, że jak tylko zacznie wspominać to się
rozpłacze i popsuje święta.
Po kolacji zabrały z Heleną maluchy na sanki i dopiero kiedy
Jadwinia i Henio, zmęczeni białym szaleństwem, poszli spać, siostry usiadły
przytulone przy blasku świeczki i zapłakały. Helcia bardzo lubiła szwagra i jego śmierć dla
niej również była bolesna.
- Popilnujesz mi dzieci? – Elżbieta poprosiła siostrę - Chciałabym
pójść na Pasterkę. Muszę się pomodlić….
W kościele panowała dziwna atmosfera. Ludzie wokół szeptali
zamiast skupić się na modlitwie. Coś się szykowało. Ela, skupiona na swoich sprawach,
nie zdawała sobie sprawy co się dzieje w polityce. Teraz słyszała wokół, że
Polacy nie chcą tutaj prusaków i jak trzeba będzie to chwycą za broń, żeby znów
być w Polsce. O Boże! Jej Michał na pewno by się cieszył. Dlaczego nie doczekał
tej chwili? Może wkrótce tutaj znów będzie Polska? Kobieta czuła, że nie
powstrzyma się od płaczu więc pospiesznie wyszła z kościoła.
Śnieg sypał tak, że ledwo było widać kamienne aniołki stojące
na straży wejścia na cmentarz. Obok nich coś się poruszyło. Dopiero teraz
zauważyła postać w obszarpanym pruskim mundurze. Postać się do niej zbliżyła i
kobieta dostrzegła w wychudzonej twarzy znajome rysy. Michał! A może to jego
duch? Jednak duch nie chwyciłby jej w ramiona i nie przytulił z taką siłą! To
naprawdę on!
Stali tak długo nie zważając na ludzi wychodzących z
kościoła. Kiedy wracali zaśnieżonymi uliczkami do swojego mieszkania, Elżbieta
usłyszała opowieść o długiej drodze do domu, która zaczęła się w okopie skąd
jej mąż trafił do polowego szpitala. Musiało minąć wiele czasu zanim
przypomniał sobie swoją tożsamość i mógł ruszyć w drogę do swoich bliskich. Nie
wiedział, że został już przez nich pochowany…
Kiedy stanęli nad łóżeczkiem, w którym spokojnie spały ich
dzieci, poczuli, że przed nimi jest już tylko dobra wspólna przyszłość.
Hanna Jałocha
Tekst opublikowany 20 Grudnia 2018 r. w "Tygodniku Swarzędzkim"
![]() |
Rys. Halina Staniewska |