Czarne, wielkie jak brylanty oczy Balbinki obserwowały każdy ruch domowników. Miejsce pod fotelem, którego od kilku dni prawie nie opuszczała, wydawało jej się bezpieczne i za nic nie chciała z niego wyjść. Było ciepło, a nawet gorąco w porównaniu do tego jak było w jej dawnym „domu”. Ludzie też jacyś inni. Nikt jej nie uderzył ani nawet nie krzyczał. Jednak to nie wystarczało, żeby odważyła się do nich podejść. Każde zbliżenie się człowieka, nie mówiąc już o dotyku, powodowało drżenie całego ciała. Na próżno Pani próbowała ją pogłaskać przekupując plasterkami kiełbasy. Dzieci zachęcały ją do zabawy wołając jej imię i kulając piłeczkę. Ona po prostu bała się wszystkich ludzi. Bo też od ludzi nigdy nie doznała nic dobrego. Urodziła się w starej drewnianej budzie z przeciekającym dachem. Mama, przywiązana do budy łańcuchem, próbowała ją i jej rodzeństwo osłonić przed zimnem, deszczem i wiatrem. Mimo wszystko, to był chyba najszczęśliwszy okres w życiu Balbinki. Wtulona w mamę miała ciepło i nie czuła głodu. Mleko mamy było najpyszniejszym jedzeniem jakie poznała. Jednak ten raj nie trwał długo. Zdążyła tylko kilka razy samodzielnie wyjść z budy. Spodobało jej się ciepłe słońce, miękka trawa i zabawy z rodzeństwem. Była najszybsza kiedy razem z braćmi gonili kury, które lubiły zaglądać do ich, przeważnie pustej, miski. I wtedy przyszedł człowiek. Zabrał ją od mamy i nie zważając na rozpaczliwy płacz psiego dziecka, zamknął w ciemnej i zimnej szopie. Ale prawdziwe zimno miała dopiero poznać. Kiedy tylko trochę podrosła, człowiek przypiął do jej szyi łańcuch, z którego uwalniał ją tylko wtedy kiedy gdzieś wyjeżdżał. Wtedy, wypuszczona na podwórko, przez kilka godzin mogła poczuć jak smakuje namiastka wolności. Z czasem nauczyła się kopać dziury pod ogrodzeniem i czuła się jeszcze bardziej wolna. Niestety, jej wycieczki kończyły się biciem i kopniakami bo zawsze człowiek ją w końcu znajdywał i zamykał z powrotem w ciemnej szopie. Bicia Balbinka się bardzo bała. Jak człowiek zbliżał się do jej szopy przynosząc jedzenie, ona wolała się schować i poczekać aż odejdzie. Bardzo bała się człowieka. Ale od bicia gorsza była samotność. Nikt nigdy Balbinki nie pogłaskał ani nie podrapał za uchem. Ona nawet nie wiedziała, że inni ludzie tak robią. Jednak najbardziej cierpiała z powodu ciemności i zimna. W szopie nie było okna i światło wpadało tylko przez szpary w deskach. Kiedy człowiek ją wypuszczał, żeby pilnowała podwórza, słońce oślepiało jej nieprzyzwyczajone do niego oczy. Mimo wszystko były to rzadkie chwile wolności, na które czekała z nadzieją.
Robiło
się coraz zimniej. Coraz częściej padał deszcz, przez który do szopy wciskała
się nieprzyjemna wilgoć. Balbinka nie miała kompletnie nic, do czego mogłaby się
przytulić. Klepisko z jej własnych odchodów nie dawało nawet odrobiny ciepła.
Na zewnątrz zaczął padać śnieg, który wpadał do szopy przez szpary w deskach.
Zima przyniosła też mróz...
Tego
dnia Balbince było wyjątkowo zimno. Bolało ją całe ciało. Przytuliła się do
zimnej ściany i po dłuższej chwili nie mogła się już od niej oderwać. Jej
wilgotna sierść przymarzła. Ból powoli ustępował obojętności, zdawało jej się,
że znów znalazła się przy swojej mamie i że znów jest jej bardzo ciepło a do
pyszczka leci pyszne mleko... Nagle jej zdrętwiałe ciało poczuło czyjś dotyk. Wokół niej zrobiło się
jakieś dziwne zamieszanie. Usłyszała ludzkie głosy, które wybudziły ją z
letargu. Z wielką delikatnością ktoś odciął jej przymarzniętą sierść od ściany
i otulił czymś ciepłym. Więcej Balbinka nie zapamiętała. Kiedy się obudziła,
zobaczyła obcych ludzi, którzy pachnieli zupełnie inaczej niż jej człowiek.
Jakoś ładniej. Było ciepło a przed nią stała miska, z której też ładnie
pachniało. Jakaś pani ją obserwowała co powodowało strach i niepewność. A nuż
ją uderzy? Dlatego, mimo głodu, który powodował ból brzucha, nie odważyła się
ruszyć i podejść do miski. Pani podeszła i pochyliła się nad Balbinką. „Co
piesku? Człowiek ci skrzywdził? Jak cię teraz przekonać, że nie wszyscy ludzie
są źli?”. Balbinka nie rozumiała co pani do niej mówi, ale jej miły głos
spowodował, że odrobinkę przestała się bać.
Z
czasem życie w schronisku wydawało jej się piękne. Ludzie byli mili, nikt nie
krzyczał i nie bił. Zawsze było ciepło i brzuszek pełen. Balbinka wreszcie
znalazła miejsce, z którego nie chciała uciekać. Chciała tutaj być.
Los
chciał jednak inaczej. Pewnego dnia, kiedy na zewnątrz znów zrobiło się zimno i
zaczął padać śnieg, w schronisku pojawili się nowi ludzie. Dwoje dorosłych i
dwoje mniejszych. Zatrzymali się dłużej
przy Balbince i już nie chcieli
bez niej odejść. Założyli jej obrożę i smycz i zaprowadzili do samochodu,
którym pojechali w zupełnie nowe miejsce. Nauczona posłuszeństwa wobec
człowieka, posłusznie szła tam gdzie ją prowadzili, ale kiedy tylko jej zdjęto
obrożę, czmychnęła pod fotel – w miejsce, które zdawało jej się bezpieczne. Ci
nowi ludzie chcieli ją dotykać i głaskać. Nie ufała im jednak. Dotyk człowieka
kojarzył jej się z cierpieniem i bólem. Na szczeście nie byli natarczywi.
Zostawiali jej miskę obok fotela tak, aby mogła wyjśc kiedy nie było nikogo w
pobliżu. Nie krzyczeli też kiedy nabrudziła na wycieraczce jak już nie mogła
wytrzymać. Wychodziła szybko, załatwiała swoją potrzebę i uciekała z powrotem
pod fotel. Ludzie do niej mówili. Mieli miłe głosy i ładny zapach. Nadszedł
dzień kiedy zaczęli się krzątać bardziej niż zwykle. Słyszała jak wesoło
podśpiewują i dużo się śmieją. Od samego rana do nosa Balbinki docierało
mnóstwo zapachów. Ze swojej kryjówki widziała jak postawili w pokoju drzewo i
udekorowali je różnymi świecącymi rzeczami. Kiedy zapadł zmrok, zapalili
świeczki i usiedli do stołu, z którego pięknie pachniało. Wyczuła, że to nie
jest taki zwykły posiłek, że dzieje się coś magicznego. Jakiś impuls kazał jej
wygramolić się spod fotela i powoli, niepewnym krokiem podejść do stołu. Ludzie
ucieszyli się na jej widok ale bardzo starali się nie robić zamieszania, żeby
jej nie wystraszyć. Wstrzymywali swoje emocje. Balbinka powoli podeszła do Pani
i pozwoliła się pogłaskać. W ten magiczny wieczór przekonała się, że ludzki
dotyk nie musi boleć. Może dawać przyjemność. A po kolacji dowiedziała się
również, że jest miejsce bardzo miękkie i bardzo ciepłe, z którego najchętniej
nigdy by nie schodziła – kanapa z kochającą rodziną.
Hanna Jałocha